trening bez endu
Sobota, 9 kwietnia 2011
· Komentarze(0)
Dzisiejsze rowerowanie to istna fabryka endorfin, czyste przedawkowanie.
To miał być trening jak każdy inny. Wyjechałem z domu o 13 a wróciłem po 20.
Trochę kiepski dla mnie moment na kilku godzinne sesje ale zawsze mam wybór. Dzisiaj padło na pętlę w Rudzie i tam odbyła się prawdziwa rzeź.
Niby nic bo tylko się woziłem ale górki swoje zrobiły. Na miejscu najpierw zacząłem od oczyszczenia trasy bo rozbitych butelek na zjazdach nie brakowało
a ja dziękuję za kolejne przygody. Przejazd przez kładkę też mizerny bo woda przelała się na obu jej końcach. Mimo wszystko nie było dzisiaj mocnego na trasę w Rudzie...
Godzinę później dojechał Paweł i wykręciliśmy razem z 2 okrążenia bo złapał z przodu gumę. Standardowo nie byliśmy nań przygotowani i musiał wrócić do domu.
2 okrążenia dalej ja złapałem lacia i z buta poszedłem do domu.
Ale wróciłem! I spotkałem Pawła na miejscu w momencie jak łatał tylną dętkę...
Z reguły przez większość czasu tylko się mijaliśmy, głównie na trasie.
W sumie z Pawłem złapaliśmy 3 dziury i do tego dokładam 2 moje wywrotki.
Dystans trochę niewdzięczny jak na tyle godzin w siodle ale zaliczyłem prawie 2km w pionie w samym terenie.
Po wczorajszym przeziębieniu nie ma śladu ale po takim sforsowaniu zobaczymy co jutro pokaże. Nie dziwne że czuje się lekko zmaltretowany, podobnie jak mój rower, którego teraz nie ma kto umyć a jutro ciąg dalszy mocowania się.
Chciałbym tylko żeby dzisiejszy dzień nie poszedł na marne. Cholernie wyrobiłem tą trasę, na niej odparzyłem sobie.. jej zakręty biorę już przez sen.
W drodze do, 3 razy schodziłem z roweru żeby przejść przez "to" co zostawiła po sobie cicha noc
Pierwsza kładka, której deski równają się poziomowi wody..
Drugi przejazd z bonusami. Przynajmniej żeby barierka była, ale na cholerę komu, to sobie leży obok. Na dnie.
Szeroki łuk i zjazd na krechę.
Koncentracja, równowaga, nerwowe operowanie hamulcami, a po drodze trzeba znaleźć czas na omijanie butelek.
To miał być trening jak każdy inny. Wyjechałem z domu o 13 a wróciłem po 20.
Trochę kiepski dla mnie moment na kilku godzinne sesje ale zawsze mam wybór. Dzisiaj padło na pętlę w Rudzie i tam odbyła się prawdziwa rzeź.
Niby nic bo tylko się woziłem ale górki swoje zrobiły. Na miejscu najpierw zacząłem od oczyszczenia trasy bo rozbitych butelek na zjazdach nie brakowało
a ja dziękuję za kolejne przygody. Przejazd przez kładkę też mizerny bo woda przelała się na obu jej końcach. Mimo wszystko nie było dzisiaj mocnego na trasę w Rudzie...
Godzinę później dojechał Paweł i wykręciliśmy razem z 2 okrążenia bo złapał z przodu gumę. Standardowo nie byliśmy nań przygotowani i musiał wrócić do domu.
2 okrążenia dalej ja złapałem lacia i z buta poszedłem do domu.
Ale wróciłem! I spotkałem Pawła na miejscu w momencie jak łatał tylną dętkę...
Z reguły przez większość czasu tylko się mijaliśmy, głównie na trasie.
W sumie z Pawłem złapaliśmy 3 dziury i do tego dokładam 2 moje wywrotki.
Dystans trochę niewdzięczny jak na tyle godzin w siodle ale zaliczyłem prawie 2km w pionie w samym terenie.
Po wczorajszym przeziębieniu nie ma śladu ale po takim sforsowaniu zobaczymy co jutro pokaże. Nie dziwne że czuje się lekko zmaltretowany, podobnie jak mój rower, którego teraz nie ma kto umyć a jutro ciąg dalszy mocowania się.
Chciałbym tylko żeby dzisiejszy dzień nie poszedł na marne. Cholernie wyrobiłem tą trasę, na niej odparzyłem sobie.. jej zakręty biorę już przez sen.
W drodze do, 3 razy schodziłem z roweru żeby przejść przez "to" co zostawiła po sobie cicha noc
drzewko vs wiaterek© Jedris
Pierwsza kładka, której deski równają się poziomowi wody..
pierwsza kładka© Jedris
Drugi przejazd z bonusami. Przynajmniej żeby barierka była, ale na cholerę komu, to sobie leży obok. Na dnie.
i druga kładka© Jedris
Szeroki łuk i zjazd na krechę.
Koncentracja, równowaga, nerwowe operowanie hamulcami, a po drodze trzeba znaleźć czas na omijanie butelek.
Andrju jeszcze nie wie...© Jedris