Wpisy archiwalne w miesiącu

Kwiecień, 2011

Dystans całkowity:1005.12 km (w terenie 161.95 km; 16.11%)
Czas w ruchu:46:15
Średnia prędkość:21.73 km/h
Maksymalna prędkość:71.60 km/h
Suma podjazdów:2970 m
Maks. tętno maksymalne:193 (97 %)
Maks. tętno średnie:178 (90 %)
Suma kalorii:15062 kcal
Liczba aktywności:17
Średnio na aktywność:59.12 km i 2h 43m
Więcej statystyk

Beskidy, dzień drugi

Sobota, 30 kwietnia 2011 · Komentarze(0)
Z samego rana wjechaliśmy na górę Żar. Piotrek na starcie odstąpił mi szosę i mam mocne przeżycia za sobą :D Dziewiczy przejazd na ostrym kole, mega przyspieszenia i rekord prędkości.

Początkowe plany zakładały że koło południa dojadą do nas Ejpok i Wiśnia ale zaliczyli mały poślizg a na mecie zgubili drogę. Złożyło się na to że spędziliśmy w grupie niecałą godzinę a ja już spakowany zbierałem się do powrotu. Jakby nie telefon RedBika i ustawka na jutro zostałbym na miejscu ale dużo wcześniej zakładaliśmy starty, więc w drogę.

Łodygowice

Piątek, 29 kwietnia 2011 · Komentarze(2)
Majówka w Beskidach. Skorzystałem z zaproszenia raptora i razem skoczyliśmy do Łodygowic. Miejsce idealne do mocnych treningów jak i odpoczynku z czego korzystałem jak mogłem :) Pierwszego dnia poznałem okolicę a wieczorem skoczyliśmy nad Żywieckie.
Dzisiaj też ujawniłem swoje zdolności kulinarne i ze zwykłego sosu zrobiłem zupę pomidorową. Cóż, i tak się najedliśmy ;] W Łodygowicach można spotkać tropikalne pająki. Występują w domach za łóżkiem (od strony głowy), a w szczególności w kuchni, wyskakują z nienacka i rzucają się na ludzi! Mają średnicę talerza zupy i są śmiertelnie obrzydliwe. Fuck!

Poświątecznie

Wtorek, 26 kwietnia 2011 · Komentarze(2)
Kategoria 25-50 km, Wypad, Zdjęcia
To były weno twórcze święta. Po dwóch latach w końcu mnie wzięło i spłodziłem kolejny wozik. Padło na mustanga - poniżej efekt końcowy i ciekawostka taka dla tych co siedzą w rysunkach: Całość narysowana automatem bez zmiany twardości o grubości 0.7 :)

Przez święta tak się obżarłem że dzisiaj przeżyłem prawdziwy wytrysk mocy. Problem w tym że się cholernie zakwasiłem i nawet mi na mózg poszło co teraz odbija się echem.
Dieta do bani, chodzę spać rano, wczoraj/dzisiaj była działka studentów, przeżyłem szok! Do wyboru wiatropylne killerki, przyklejone trupy albo zalane beki piwa. Mowa o samych babkach. Ludzi tyle że można okręt zatopić a znalazły się może dwie normalne. Szybko się zmyłem a dzisiaj zafundowałem sobie terapie szokową dla organów. Hard spinning - średnia z rozgrzewką i rozjazdem. Teren pagórkowaty, fragment terenu też był.

Ford Mustang GT © Jedris

Wielki piątek

Piątek, 22 kwietnia 2011 · Komentarze(3)
Kategoria 50-100 km, Wypad
Mam teraz trochę wolnego, wszystkie prace przedświąteczne skończyłem już wczoraj, to korzystam z pogody i chwili jak mogę. Po południu kręcenie samemu po Zabrzu i Gliwicach, trochę terenu w większości trzymałem się szlaków rowerowych, które w sumie prowadzą donikąd ale miałem jakieś tam zajęcie. Spieprzyłem kolejne słuchawki i chyba znowu nie mam z czego słuchać muzyki. Wcześniej ale, zdążyłem usłyszeć że dzisiaj wypada noc spadających gwiazd...

Wróciłem do domu, zjadłem iście postną pomidorówkę i zacząłem szukać chętnych na oglądanie gwiazd. Znalazło się takich dwóch chojraków. Jednego zebrałem z burżuazji w zamian za napompowanie koła (uczciwy układ), ostatecznie koła nie dało się z powrotem założyć bo przerzutka była skrzywiona a Arni zmuszony był pożyczyć rower od taty. Faceci mają to do siebie że czują się na tyle mocni że w zupełności wystarcza im rower o masie zbliżonej do konia.
Drugi bohater miał czekać na sk8 parku a znaleźli go dopiero w domu.

Skierowani na PGRy pojechali znaleźć miejscówkę na polu z wieżą ale nie spodobała się za bardziej bo za dużo świateł biło z centrum. Powrót do foxa, zakupy i pomysł na nową miejscówkę. Las! Wiadukt! Pojechali trzej Panowie Lasu w sam środek dżungli w Maciejowie, wdrapali się na platformę i rozłożyli kocyk :) Chwilowo (dopóki nie ruszy droga, a podejrzewam trochę to jeszcze potrwa ;)) to jedno z najlepszych punktów widokowych w naszej okolicy. Światła centrum zasłaniały drzewa po za tym do centrum w jedną i drugą stronę 10km :]

Posiedzieli, zjedli bułki bez masła, wypili wodę z jabłkiem, podniecali się posuwającymi kropkami i na finiszu zostali wywaleni przez ochronę :D Warto było! Przez 3 godziny trochę się naoglądałem

Powrót w postaci eskorty Adama, który umierał nam w siodle. Dalej kręcenie się z RedBikiem po nowej średnicówce i czułe rozstanie pod starym młynem.

Park GL/Ognicho w lasku

Środa, 20 kwietnia 2011 · Komentarze(0)
Na dworze słońce, nawet żarówa. Grzeje i grzeje i nie chce przestać. Ekipa z całego Zabrza umówiona na ognisko, więc nie marnujemy pogody.
Spotkanie na Słonecznej, szybkie zakupy w Simply i na miejsce wskrzesić płomień. Zabawa z rozpaleniem trwała z 20 minut za nim zajęły się ogniem te cholerne badyle. Na szczęście zdążyliśmy z dupnym płomykiem na styk przed pierwszą częścią ekipy :) Jeszcze nie zaczęliśmy a już od samego dmuchania miałem problemy z równowagą. Czekanie na resztę spóźnialskich i na to, aż zajdzie słońce :) Ludzie dochodzili, na niebie robiło się różowo i co raz bardziej ogniskowo :D

Pierwsze w tym roku © Jedris


Następnie skupowisko tchnięte pudełkiem szczęścia Andrzejowego ruszyła w kierunku lasu. Gdzie szliśmy wiedzieli tylko Ci, którzy wiedzieli, reszta babrała się i zatapiała po drodze w błocie.
Jak się okazało - nad rzeczką, (bagnem) opodal krzaczka mieliśmy sąsiadów, więc tak to ruszyliśmy na nich przywitać się drewnem i żubrem.

Witajcie! Przybywamy w pokoju! Stanęli, otoczyli rozpalone ognisko i dokańczali przytaszczone piwka. W pierwszej chwili mówili o nas 'podejrzane typy przyszli z ciemnego lasu', a skończyło się na otwartym śpiewniku i dwóch gitarach :D Ale ich ognicho waliło takim żarem, że mi się włosy na łydkach skurczyły to rzuciłem, że musimy zobaczyć co u swoich. Na chwilę o nich zapomniałem ale to przez Adama i jawne ze swojego działania kiełbasy olewniki.

Po powrocie odurzeni widokiem, trzej panowie ognia postanowili pójść i zbierać mokre gałęzie aby wykazać się swoimi umiejętnościami i uratować to zasrane ognisko, które mizerniało z każdym łykiem piwa. Bo co tam taki mały płomień ? Trzeba iść i upierdolić drzewo.
Ja choćbym chciał to nie żartuje. Te dzikie mongoły wyłoniły się z lasu po połowie godziny z drzewem na plecach (razem z korzeniami) Nie pytałem jak tego dokonali ale zapoczątkowali nową akcje po stronie natury "wypierdolmy trzeci milion drzew - będzie więcej ognia"
Kiedy to my dokładaliśmy w najlepsze patole do ognia, pewni drwale postanowili pójść przez pole i wspomóc nas trochę, taszcząc ze sobą następny kontener drewna. Tak więc ogniska nie było końca. Nastąpił jednak początek jeszcze głupszych rozmów i genialnych pomysłów.

Jak już wykarczowali pół lasu a z reszty zostały same zgliszcza postanowili skończyć, bo ktoś pomyśli że nową drogę budują i skierowano się na bramę główną i odprowadzano kogo tylko można, do następnego skrzyżowania ;) Arnold, Hofman i ja udalim się na zasłużony spoczynek! Ognicho zaliczone. Kamil jedynie podpalił sobie rękę ale wszyscy poszli spać zmęczeni, brudni, szczęśliwi i najedzeni ? Rano wyciągałem patykiem kiełbasę z podeszwy...

Historia może gubić chronologię. Bo tak ;)

Wycieczka do Czech

Niedziela, 17 kwietnia 2011 · Komentarze(8)
Odwiedziłem Karvine, Orlove i Ostrave.
W ostatniej chwili zabrakło mi osoby towarzyszącej, baterii do aparatu, kilka godzin później dobrej drogi a przez to jedzenia, lamp a przede wszystkim mapy.
Przez chwilę trwałem w panicznym nastroju ale od początku.

Wystartowałem solo spokojnie o 11. Przejechałem Paniówki, Chudów, Orzesze i po równej godzinie drogi zeszło mi powietrze z tylnej opony. Racingi mają to do siebie, że jak tracą minimalnie ciśnienie od razu dają o sobie znać - rower niepewnie się buja. Miałem, więc sporo czasu na znalezienie sobie wygodnego miejsca i kilometr dalej zjechałem do lasu załatwić niewdzięczną.

Pierwsza wpadka © Jedris


Pierwszy defekt © Jedris



Jak widać nie chciało mi się urządzać za bardzo i szykowałem nową dętkę. 5 min później okazało się że ta sucz też jest dziurawa... nosz! Dobrze "Błądzą ci, którzy podczas wojny oczekują tylko powodzenia". Wtedy nie wiedziałem jeszcze że będę walczył...
Zalepiłem obie dętki i pół godziny później byłem już w trasie.
Dalej Żory, Jastrzębie Zdrój, Zebrzydowice i przejazd przez granicę.

I w zasadzie nie mam tu nic ciekawego do powiedzenia, następnym razem trzeba zapuścić się bardziej w Sudety motyla noga. Wystarczyła godzina błąkania się po Czeskich drogach a zacząłem źle się tu czuć. Po drodze minąłem tyle zakrętów że zapomniałem skąd przyjechałem. Totalnie zdezorientowany skupiłem się tylko na odnalezieniu Orlovy, a znalazłem się tuż pod Ostravą. Od teraz mniej więcej wiedziałem gdzie się kierować. Trafiłem na typowe tereny przemysłowe. Fatalnie chujowe horyzonty, wokoło fabryki, kopalnie, największe regiony wydobycia węgla kamiennego w tej części, jeden wielki syf. Pół godziny później pokazała się Orlova i 16:30 na zegarku.

Orlova Czechy © Jedris


Trochę mnie już siły opuściły ale w końcu znalazłem jedno zielone miejsce. Naładowałem się i zacząłem wracać, no tylko cholerka w którą stronę ?
Po 20 minutach zgubiłem starą drogę i dopadł mnie mały kryzys, bo na znakach pojawiły się nowe miejscowości a ja nie miałem nawet kawałka mapy!
Wiarę w siebie przywrócił mi ten znak:

Odnowa wiary © Jedris


Ale mnie radość ogarnęła! Nawet wyjąłem telefon żeby uchwycić ten moment :D Na następnym znaku było napisane "Katowice 65" ale leciało mi to totalnie. Liczyło się że wracam do swoich :) A Panu za pomysł na znak informacyjny dziękuję jak nie wiem co. Jakoś w Polsce nie Spotkałem się informacjami o Czeskich miastach. Licznik w tym momencie pokazywał 120km. Szybkie obliczenia i założyłem że na 160-165 będę już w znajomych terenach.
I tu się przeliczyłem, zaczęła się prawdziwa sztuka spartolenia.

Droga do domu po znakach. Najpierw kierunek Kato, później, Żory, Szczejkowice i z powrotem do Rybnika bo nie wiedziałem że Czerwionka leży na północy :( a Orzesza mi nie odnotowali. Ale to dopiero w domu się wkurwiałem, a najpierw trafiłem na dk78 już po zachodzie totalnie bez oświetlenia. Pragnąłem żeby mnie zgarnął jakiś radiowóz...
To było nienormalne, zadupiałem poboczem pod prąd krajową i jakimś cudem jeszcze żyje. Głodny, wyczerpany i spragniony walczyłem z własnymi słabościami. Nie taki był plan. Powoli napędzał mnie niepokój i byłem maksymalnie skoncentrowany. Gdybym nie znalazł w kieszeni słuchawek do telefonu nie wiem czy starczyłoby mi
motywacji. To mi bardzo pomogło, chociaż trochę mogłem oderwać się myślami od tego w jakiej dupie jestem i jakoś się wiozłem.
Kolejny kryzys złapał mnie jak już przytłoczony totalną ciemnością i oślepiony światłami samochodów zobaczyłem znak "Gliwice 23". Aż trudno opisać co wtedy poczułem. Ostatnio tak się czułem kiedy pierwszy raz zostałem w przedszkolu odebrany jako ostatni z grupy...

Kiedy znalazłem się obok Chudowa dostałem takiej mocy że mimo ponad 8 godzin kręcenia utrzymałem średnią ponad 25 do samego domu!

Nadszarpnąłem trochę kondycji z własnej winy ale wyciągnąłem wnioski i przyda się to doświadczenie za kilka miesięcy. Kolejnym plusem jest moje nawrócenie.

Póki co przysiągłem sobie "Nigdy więcej takich spontanicznych wycieczek", miałem szczęście (jak zwykle).

Technicznie

Sobota, 16 kwietnia 2011 · Komentarze(0)
Kategoria 0-25 km, Użytkowo
Pierwszy raz od prawie 5 dni na rowerze. Na dołek' ułożyć opony, bo krzywo dopasowały się na obręczach. Wywaliłem za dużo ludwika. Zaczęły luźno obracać się na feldze. Po napompowaniu 6atm w tylnej dętce pokazała się mała dziurka. Bawiłem się z tym ponad godzinę, z treningu nic nie wyszło bo miałem już zajęte popołudnie.

Wytrzymałość tlenowa

Poniedziałek, 11 kwietnia 2011 · Komentarze(0)
Kategoria 25-50 km, Trening
Zupełne wyczerpanie ostatnimi sesjami. Czuje spadek odporności. Przerwałem trening, złapało mnie przeziębienie.

Nie istnieją błędy - tylko lekcje

Niedziela, 10 kwietnia 2011 · Komentarze(0)
Kategoria 50-100 km, Trening
Szczerze myślałem że po ostatnich zmaganiach 3h na szosie to będzie pryszcz ale udzieliło się wczorajsze zmęczenie, stąd większość dystansu pokonana spokojnie. Jeszcze nie jestem na tyle mocny żeby walczyć z wiatrem.

Roweru nie umyłem ale łańcuch zmieniłem i styknie na dziś :] Przy skuwaniu sworzeń wygiął zewnętrzne ogniwo to zrobiłem też przeszczep całego jednego z rezerwy.

A z przeziębieniem to trochę na raty. Czuję się zdrowy jak jestem na rowerze, wracam i się zaczyna..

trening bez endu

Sobota, 9 kwietnia 2011 · Komentarze(0)
Dzisiejsze rowerowanie to istna fabryka endorfin, czyste przedawkowanie.
To miał być trening jak każdy inny. Wyjechałem z domu o 13 a wróciłem po 20.
Trochę kiepski dla mnie moment na kilku godzinne sesje ale zawsze mam wybór. Dzisiaj padło na pętlę w Rudzie i tam odbyła się prawdziwa rzeź.
Niby nic bo tylko się woziłem ale górki swoje zrobiły. Na miejscu najpierw zacząłem od oczyszczenia trasy bo rozbitych butelek na zjazdach nie brakowało
a ja dziękuję za kolejne przygody. Przejazd przez kładkę też mizerny bo woda przelała się na obu jej końcach. Mimo wszystko nie było dzisiaj mocnego na trasę w Rudzie...

Godzinę później dojechał Paweł i wykręciliśmy razem z 2 okrążenia bo złapał z przodu gumę. Standardowo nie byliśmy nań przygotowani i musiał wrócić do domu.
2 okrążenia dalej ja złapałem lacia i z buta poszedłem do domu.
Ale wróciłem! I spotkałem Pawła na miejscu w momencie jak łatał tylną dętkę...
Z reguły przez większość czasu tylko się mijaliśmy, głównie na trasie.

W sumie z Pawłem złapaliśmy 3 dziury i do tego dokładam 2 moje wywrotki.
Dystans trochę niewdzięczny jak na tyle godzin w siodle ale zaliczyłem prawie 2km w pionie w samym terenie.
Po wczorajszym przeziębieniu nie ma śladu ale po takim sforsowaniu zobaczymy co jutro pokaże. Nie dziwne że czuje się lekko zmaltretowany, podobnie jak mój rower, którego teraz nie ma kto umyć a jutro ciąg dalszy mocowania się.

Chciałbym tylko żeby dzisiejszy dzień nie poszedł na marne. Cholernie wyrobiłem tą trasę, na niej odparzyłem sobie.. jej zakręty biorę już przez sen.

W drodze do, 3 razy schodziłem z roweru żeby przejść przez "to" co zostawiła po sobie cicha noc
drzewko vs wiaterek © Jedris


Pierwsza kładka, której deski równają się poziomowi wody..
pierwsza kładka © Jedris


Drugi przejazd z bonusami. Przynajmniej żeby barierka była, ale na cholerę komu, to sobie leży obok. Na dnie.
i druga kładka © Jedris


Szeroki łuk i zjazd na krechę.
Koncentracja, równowaga, nerwowe operowanie hamulcami, a po drodze trzeba znaleźć czas na omijanie butelek.
Andrju jeszcze nie wie... © Jedris