Na dziś zaplanowałem pojechać do Zbrosławic na "Ścianę Płaczu" aby pobić rekord prędkości, więc zebrałem się i ruszyłem... Na 5-10 km przed zamierzonym celem mój plan spalił na panewce, ponieważ słońce zaszło i postanowiłem wrócić. To była chyba jedyna mądra decyzja tego dnia.. Nigdy wcześniej nie najadłem się tyle strachu i adrenaliny jak dziś przejeżdżając przez pięcio kilometrowy odcinek lasu Maciejowskiego o godzinie 21-szej bez świateł. Musiałem się naprawdę wysilić i skoncentrować ponieważ moja widoczność wynosiła jakieś 5%, do tego dochodziły efekty dźwiękowe w zaroślach.. Nigdy więcej! Gdy wyjechałem z Maciejowa krzyknąłem do księżyca jak dzikie zwierzę. Nie pamiętam kiedy ostatnio ogarnęło mnie uczucie takiej otuchy i ulgi jak spotkanie ze znajomym miejscem gdzie drogi oświetlają latarnie, a w okolicy żyją ludzie i przejeżdżają samochody. Dziś uświadomiłem sobie jaką wartość ma nasze bliskie otoczenie. Często nie zdajemy sobie z tego sprawy zahipnotyzowani codzienną rutyną, jednak ma ono ogromne znaczenie, dlatego nie uważam tego dnia za stracony, mimo że zachowałem się odrobinę nieodpowiedzialnie. Co prawda prędkości nie pobiłem ale kolejnym pozytywem całego zdarzenia jest rekordowy godzinny dystans - 27,21 km :) Pod wpływem adrenaliny oczywiście.
Zaczęło się niepozornie, ot tak spontaniczna wycieczka. Ruszyliśmy z D. w stronę Rachowic gdzie zjedliśmy drugie śniadanie i rozmawialiśmy o kryzysie gospodarczym ;) Samtąd pojechaliśmy do Sierakowic i dalej w okolicę Rudnickiego lasu - zaliczyliśmy spory kawałek w terenie. Jakieś 2km od początku odcinka odkryliśmy kaplicę św. Magdaleny. Powstała w XVII w. przetrwała do dziś, została wybudowana z drewna dając niepowtarzalny efekt ;) Kaplica w lesie, w której odbywają się msze... Naprawdę zjawiskowe miejsce. W drodze powrotnej oderwałem się w Rachowicach od D. żeby nadrobić średnią. Pozostało mi 25 km - dotarłem w 59:45 min. Nowy rekord! Pozostało tylko wrócić do domu (5km) i zjeść upragniony obiad. Na miejscu okazało się że zrobiłem 82 km i czułem się całkiem dobrze.. Nienasycony dystansem wziąłem prysznic, zjadłem obiad i pojechałem na kopernik. Po drodze złapała mnie burza i przypadkowo spotkałem znajomych. Czas szybko upłynął i wróciłem. W domu spojrzałem na licznik i pomyślałem - "Jest! setka zaliczona ;)"
Rano wybrałem się nad wodę, zaraz po tym jak ogarnąłem się po wczorajszej wyprawie. Trochę mi to zajęło :) Gdy dojechałem na miejsce, cała elita "abstynentów" już tam była: Nat, Olka, Karo, Joka, Error i Darek. Wreszcie przyszedł czas na Odpoczynek i regenerowanie sił (skutki odczuwam do teraz). Wieczorkiem wyjazd na osiedle kopernika i pogaduchy w parku. W drodze dorwałem tunel za autobusem, który po chwili wyprzedzał Mikulczycką drugi autobus.. Niezła adrenalina :] Wjazd pod górkę z prędkością 50 km/h na oponkach 26x2,2 robi wrażenie.
Zaliczam do setki z wielkim wyrzutem sumienia że jej nie dobiłem. Byłem poprostu przekonany że ją przekroczyłem dlatego zostawiłem tą informację aż do domu gdzie odczytałem pomiar z licznika. Zaliczam także dlatego, że był to naprawdę ostry trening, prawie cały czas w terenie z wysoką średnią.
W Sierakowicach byłem tak wyczerpany, że gdyby nie 4zł które miałem i frytki które zrobiła mi pewna pani w smażalni ryb za tą okrągłą sumkę pewnie umarłbym gdzieś w trasie i wpadł do okolicznego rowu czy stawu.
Amator bigosu. Gość, który nie potrafi jeździć prosto. Żywi się bananami i colą. Nie goli nóg i mówią do niego Jędris, zamiast JEDRIS!!
Sam o sobie ? "Jeżdżę wyczynowo bez ograniczeń, eksploracyjnie dla nowych terenów oraz z przyjemności i ciągłego sprawdzania swoich możliwości". Bonq