Wysłuchiwanie, marudzenie, jednym zdaniem totalna dezorganizacja. Czuje się jak jakiś kurier wymieniający informacje i nie mogę powiedzieć nic krytycznego, bo każdy ma w wyjazd jakiś zasadniczy wkład, więc na razie tak to wygląda. Czuję, że jutro będzie jeszcze gorzej. Zamiast zabawy mam problemy, ale coś za coś. W przyszłym roku zadbam o to dokładniej.
Dzisiaj traska na Zbrosławice i Bielszowice. Znalazł się jeden złośliwy kierowca autobusu. Najpierw trąbił, później trzymał moje tempo i spychał mnie na pobocze, ostatecznie gwałtownie się zatrzymał i otworzył przednie drzwi bez żadnego przystanku. Takiemu to "naciulać do łba" to mało. Przyda mi się ten wyścig bardzo, muszę pozbyć się wreszcie całej frustracji i złości.
Ogólnie jazda wyszła męcząca. Cała masa szczegółów przed wyjazdowych, które cały czas krążą gdzieś w mojej głowie i nie dają mi spokoju. Do tego było zimno a ja ze sobą nie wziąłem kasku. Wcześniej byłem jeszcze u fryzjera, więc jeździłem z gołą głową. Wg posypały mi się łożyska w pedałach, totalny krach jednym słowem miazga. Trzaski na podjazdach nie do wytrzymania. Być może jutro będzie konieczna wymiana całych pedałów. Muszę jeszcze zrobić przegląd całego roweru, zrobić ostatni trening, odebrać paczke od listonosza, zrobić zakupy żarcia, wpaść do rowerowego po części i pojechać na koper pogadać z Dziadkiem o szczegółach wyjazdu. Aż nie chce mi się kłaść do łóżka...
...wilgotno i zimnie. Zamiast spinningu dostałem ostry w mordewind. Dosłownie cały czas nieustanna walka z wiatrem. Męczący trening, stąd dziś mniej kilometrów. Trzymałem się blisko domu w razie deszczu. Od początku kropiło, delikatnie przemokłem ale nie sprawiało to tyle problemu po rozgrzaniu co wiatr. Momentami zdmuchiwało mnie na środek jezdni lub chodnik. Po powrocie gorąca herbata, aspirynka i meczyk. Dawka emocji i powrót do siebie. Ogólnie czuję się dobrze tylko mi prawa łyda spuchła na 15cm. Jakiś skubaniec w nocy mnie ugryzł.
Rozjazd przed obiadem i akcja reanimacja roweru Pawła.
Na początku treningowo. Rundka jak wczoraj - asfaltówka na Zbrosławice. Ciężko było utrzymać wysokie tempo, coś zaczęło mnie spowalniać. Może co raz krótsze noce. Rozgrzany byłem dopiero po 15 kilometrach ciągłej jazdy. Trochę wiało co skutecznie spowalniało na drodze do Świętoszowic. W kierunku Bytomia zostały same podjazdy. Na górkach kompletnie pary w nogach nie miałem. Można powiedzieć że mi się nie chciało a głodu nie czułem. Nie wiem, odkrywam kolejne swoje słabości. (44km avg 26.5km/h)
O 17:00 spotkanie z Pawłem. Rundka na dołek, spotkanie z D. i doprowadzanie roweru Redbika do stanu używalności m.in. wymiana supportu. Została z niego oś i kilogram piasku. Tak zleciały nam 3 godziny.
Później ruszyliśmy do parku Chorzowskiego. Chciałem przedstawić trasę maratonu SC ale nie udało się w komplecie. Szybko zrobiło się ciemno, do tego było mokro i bardzo ślisko. Przejechaliśmy większą część, jednak po zachodzie jazda wygląda zupełnie inaczej. Czysta pamięciówka, było w tym coś fajnego. Taki sprawdzian przed Mazovią. W lesie widzieliśmy całą masę świetlików, co też spodobało mi się. Pierwszy raz miałem styczność z tym owadem. Dojechaliśmy do pkt start/meta, zjedliśmy po pół batona wypiliśmy wodę i chcieliśmy atakować trasę do domu tak żeby zdążyć do 23. I co..?
Paweł miał "pane". Z buta na przystanek i pół godzinne oczekiwanie na tramwaj. Tylko po to żeby kierowca wyjebał nas z powrotem na drogę. )..a żebyś miał słoną zupę na obiad..) Nie wywodząc się nad anty społecznym ignorantem ruszyliśmy wzdłuż torów na kolejne przystanki. W Starym Chorzowie zgarnął nas motorniczy tramwaju tej samej linii. Na szczęście typ był bardziej wyrozumiały. Później przesiadka i w końcu trafiłem do domku. Na blacie za kilka minut pierwsza. Szybka kolacja, pół arbuza na ex i spanie. Dziś znowu przegiąłem ale od dziś dopilnuje żeby kłaść się wcześniej. Całe zmęczenie wynagrodził mi piękny sen i to, że od dawna tak dobrze się nie wyspałem :)
Trening wytrzymałościowy. Dużo podjazdów i praktycznie cały czas asfalt. Trasa: Kamieniec, Zbrosławice, Górniki, Ptakowice, Bytom i kolejno przez osiedla, Helenka, Rokita, Koper, Waryniol i stop! Tu szczegóły przyszłego wyjazdu i powrót do domu. Jest późno a powinienem wypoczywać. Brakuje mi czasu na wszystko i cokolwiek.
Wywiad terenowy parku Świerczewskiego. Przydomowy las trzeba znać ale nie przedstawia nic specjalnego, tylko się pobrudziłem w błocie. Był to powolny bardziej eksploracyjny rozjazd przed obiadem, powrót do domu, doładowanie energii i start do Chorzowa. Oszczędzałem się, żeby na pętli wypaść jak najlepiej. Na miejscu byłem już idealnie rozgrzany. Tankuję banany, wodę i start. Od początku czułem się dobrze ale czas pokazał co innego. Na pierwszym odcinku strata 30 sek :| co mnie bardzo rozczarowało. Wypadło baaardzo mooozolnie. Minuta całkowitego zwątpienia, ale za dobrze się czułem żeby odpuścić! Zabrałem się za odrabianie strat. No i przełamałem się! Wszystko szło dobrze aż do 5-tego zakrętu przed metą. Na zarośniętej gównem drodze przeoczyłem zakręt i wkopałem się w łajno. Straciłem jakieś 10 sekund zanim powróciłem na swój tor. Teraz ogień! Ostatni podjazd wyszedł całkiem dobrze, na granicy ale jednym tchem! Ku mojemu zaskoczeniu dopiero po przekroczeniu mety zauważyłem jak bardzo spieprzyłem. Czas porównywalny do ostatniego a nałożyłem sporo błędów. Cała praca poszła na marne, spokojnie można było przełamać 43 minuty.
Ruszyłem spokojnie przed zachodem, słońce przestało prażyć i wiał delikatny chłodny, przyjemny wiaterek. Dzisiaj dałem sobie spokój z ostrą jazdą, zaczęła mnie boleć pięta, nie chcę dostać żadnego zapalenia przed wyjazdem. O ile chodzenie sprawia mi ból o tyle kręcenie w ogóle ;] Pojechałem do Mikołowa cały czas asfaltówką, sporo podjazdów między innymi w Bielszowicach i symboliczny kilometr w terenie zaraz po wyjeździe z domu przejazd przez park Świerczewskiego. Po za tym dzisiaj dokonałem małych zakupów a jutro ciąg dalszy. Wszystko pod jeden jedyny, co roczny maraton 24h. SPD-ków za tydzień w Wieliszewie nie założę ale chciałbym zmienić tą cholerną kierownice..
Dzisiaj wstałem bardzo późno, treningi zaczynają się odzywać, stąd zabrakło mi czasu na zrobienie listy z zakupami i czyszczenie osprzętu. Przed obiadem szybka rozgrzewka na Bielszowice zaliczyć podjazd. Avg nie wyszła imponująca, sam podjazd też, ale jakieś normy zachowałem. W domu doładowałem energię zupą pomidorową :D i w trasę. Zaliczyłem Czeszki i sprężałem się szybko, żeby zdążyć na 18stą do D. Musiałem poprawić cały plan taktyczny na Mazovie, wszystko się pozmieniało, przede wszystkim jest nowa trasa i mniejszy dystans. Tempo! Tempo...
Amator bigosu. Gość, który nie potrafi jeździć prosto. Żywi się bananami i colą. Nie goli nóg i mówią do niego Jędris, zamiast JEDRIS!!
Sam o sobie ? "Jeżdżę wyczynowo bez ograniczeń, eksploracyjnie dla nowych terenów oraz z przyjemności i ciągłego sprawdzania swoich możliwości". Bonq