Po przetarciu przyszedł czas na regenerację silnika tlenowego. Upalnie, sucho, zabrakło mi picia w bidonie... to ja lubię :D Nie wyobrażam sobie lata. Wyczyściłem w końcu rower i zmieniłem łańcuch. Jeszcze cały czas coś stuka i hamulce proszą się o odpowietrzenie. Muszę zarwać jakiś wolny dzień.
Szału nie było ale nie o miejsce w tym wyścigu chodziło. Czułem się pewnie i myślałem o starcie jak o mocniejszym treningu w grupie. Na początku wyprzedzałem i można powiedzieć że już po pierwszym okrążeniu pozycje zostały ustalone. Przede mną jeden zawodnik, reszta uciekła a z tyłu już nikogo nie było widać. Zacząłem trzymać się tempa, nie szarżowałem, po prostu czułem się dobrze. Nie wszystko jednak poszło zgodnie z planem. Na 3 okrążeniu zgubiłem bidon i poczułem się za pewnie bo pojechałem dalej. Kosztowało mnie to więcej niż gdybym się zatrzymał. Ostatnie okrążenie! Chciałem się koniecznie czegoś napić! Zostały jakieś 2-3km do mety i właśnie zacząłem przed ostatni podjazd. Nagle zobaczyłem mroczki przed oczami i poczułem zupełne odcięcie energii. To było męczące, pojawiła się dezorientacja, kręcenie na młynku, średnia 7km/h, dogonił mnie jakiś zawodnik, zacząłem niepotrzebnie oglądać się za siebie i myśleć o wyniku. Później wyprzedziło mnie kolejnych trzech i już miałem ochotę naprawdę odpuścić. Jakoś doczłapałem się do mety. Straciłem z własnej winy kilka minut i 4 pozycje. Oficjalnych wyników jeszcze nie ma. Wiem tylko tyle, że byłem w drugiej dziesiątce. Ogólnie byłem i jestem zadowolony ze startu, bo naprawdę przez większość trasy miałem kontrolę nad wszystkim i jechało się znakomicie. Jest kilka błędów do poprawy a już za tydzień będzie kolejna okazja żeby je poprawić i przy okazji sprawdzić się na starcie w Wodzisławiu.
Rozbiliśmy się na samym środku, tuż przy linii start/meta.
Samo wystartowanie to też dla sędziów wyższa szkoła jazdy. Przetrzymali nas jeszcze do 16:15, aż jeden kolega z troski o nasze bezpieczeństwo zgłosił że nie zabrał ze sobą lampek. Ruszyliśmy! Na początku szło gładko i nawet mi się ryjek cieszył...
Słońce nie wiało a wiatr nie grzał. Kilometry z dojazdu na miejsce, powrotu i rozgrzewki. W sumie spory dodatek, jak na jeden wyścig ale orgi zaliczyły 3 godzinny poślizg i musieliśmy się stale rozgrzewać, żeby nie zamarznąć. Mimo wszystko pogoda trafiła się lepsza od przewidywanej. Więcej napisze w notce o samym wyścigu.
Czas na zmianę tej smutnej zimowej panoramki na coś obiecującego. To co mnie otacza kiedy czuje się wolny to moja pasja.
Musiałem przypomnieć rozleniwiałym mięśniom przez resztę tygodnia, jak wygląda mocniejszy bodziec wysiłkowy. Krótko, żeby się nie zajechać ale jak zwykle uroczo. Dzisiaj na szczęście padało tylko godzinę. To się robi co raz bardziej powszechne ale akurat wtedy byłem na rowerze.
Najważniejsze że dzisiaj uzupełniłem ostatnie części. Rower jest przygotowany i w pełni sprawny do ścigu. Zrzucił też trochę z wagi a poniżej efekt pracy.
Nadali mi prawo do przerwy w treningach, to chętnie skorzystałem.
Chciałem odpocząć od miejskich ulic. Pojechałem do lasu i szybko zatęskniłem. Wpakowałem się w takie lepkie bagienko co mi w nim koło ugrzęzło i wdepnąłem w to jeszcze butem. Potem za mocno chciałem wyrwać z miejsca i roztargałem kolejne spodnie na tyłku. W rezultacie i tak się uświniłem a jeszcze poniosłem straty. Na koniec miałem do wyboru jechać przez rozkopane pole albo wrócić tą samą drogą. Pojechałem przez wykopki i zebrałem tyle błota, że mi się amor porysował od grubości opon!
Sezon oficjalnie uważam za rozpoczęty! Chociaż dla mnie trwa on cały rok, dzisiaj znalazłem dowód dla tych, którzy przespali zimę. Wiosna na horyzoncie a ja kończę przygotowania roweru do startów.
Zastanawiałem się czy warto robić hałas bo to tylko podejrzenia, ale a nuż może to się komuś przydać. Szczególnie moją uwagę zwrócił dzisiaj rower marki GT bodaj Sanction (biała rama, amor rs lyrik lub revelation - czarny) a jeszcze bardziej typ, który go ujeżdżał. Miał na sobie glany, bojówki, bufiastą zimową kurtkę i czapkę z daszkiem. No co jak co ale, który biker uprawia sporty ekstremalne w stroju, w którym zgrzeje się jak świnia ? Nie neguję nikogo za swój styl bo sam używam roweru w różnych użytkowych celach, ale jego sposób jazdy przesądził o moich przypuszczeniach. Przypominał takiego amatora co ma szeroko rozstawione kolana i pedałuje piętami. Rower jest kosztowny a gość pod żadnym względem do niego nie pasował. Naprawdę niepokojący obrazek, może się mylę ale tyle teraz słychać o kradzieżach.
Dzisiaj po zajęciach wziąłem się za smarowanie łożysk, póżniej hamulce i ustawienie klocków. Po zmianie kierownicy znowu biegi się rozregulowały. No właśnie! Jazda z prostą kierownicą to ogromna różnica, wydaje mi się bardziej dynamiczna i zwrotna, to duży plus ale miną ze 2 maratony za nim się przyzwyczaję. Dopiero przyswoiłem siodełko... Po obiedzie odebrałem oponki, a jutro kupię ostanie pierdółki i rower gotowy!
Ciekawe jaką pogodę zaserwuje nam w weekend prowadzący ? Dzisiaj słonecznie ale chłodno. Zmarzłem. Skoro po burzy zawsze wychodzi słońce, a ja słyszę już grzmoty, to chyba mogę spodziewać się happy end`u ?
Ni to mrozy, ni upały, jedno wielkie bagno z wiatrem i deszczem. Jakby inaczej, słońce pokazało się kiedy już kończyłem trening, za co serdeczne dzięki temu, kto dał prawo do przesady. To osrane powietrze też musi się tak szybko ruszać w poziomie ? I tak jestem przeziębiony co mi zrobi lekki wiaterek. Jak za tydzień będzie podobna pogoda to ze złości zrobię!....smutną minkę. I tu nie chodzi nawet o to czy się gniewam. Nie gniewam się...ja tylko czuję się jak oszukane dziecko, któremu obiecali lizaka, a potem mu go pokazali i powiedzieli że nigdy go niedostanie. Marzec jest do dupy - 4 pory roku z bonusem. W razie gdybyś myślał że Twój dół nie może być już głębszy Markowski rzuca Nam łopatę i mówi. "10 kaw działa jak kreska kokainy".
Jak to zobaczyłem, mięsem przestałem rzucać dopiero w domu.
90% moich problemów rozwiązuje google, pozostałe 10 wódka ale zabronili mi chlać, a ja głupi trzymam te smycz bo ślepo wierzę, że warto. Pewnie w tej chwili 14755398 ludzi na świecie , ucieka przed czymś, panicznie się tego bojąc. 17574230 ludzi, płacze przez wspomnienia. 2386925 jest chora na miłość. A ja, wyłożyłem nogi na biurko, smakuje gawitha i na wszystko mam wyjebane.
Pętla w Rudzie jest do zrobienia w 12min, a że na trasie leżał śnieg i głębokie błoto, zrobiłem tylko 2 kółka (39 min). Po raz pierwszy od dłuższego czasu miałem okazję sprawdzić siebie w terenie. Zauważyłem lepszą kontrolę nad maszyną. W kryzysowych momentach nie trzymam już sztywno kierownicy, tylko całkowicie poddaje się maszynie i efekty mnie zaskakują! Wypięcia też są intuicyjne, rewelka! To chyba związane jest z ekonomicznością. Zobaczymy jak to się przełoży na maratony. Póki co, im więcej potrafię tym bardziej rozumiem jak mało.
Zwyczajne wyjście na trening skończyło się hipotermią. Jak widać jeszcze żyje, a jak to zrobiłem ?
Wyszedłem na rower przy mżawce. Wiedziałem że zmoknę i będzie nieprzyjemnie ale dobrze jest ćwiczyć w każdych warunkach bo nigdy nie wiadomo co zaskoczy w sezonie startowym. 5 min później lunęło. Przemokłem całkowicie. Kolejne dziesięć minut przyniosło grad i śnieg, który utrzymał się do końca. Za nim się rozgrzałem, mokre nogawki, buty i rękawiczki przylegające do skóry, powodowały ból i pieczenie. Przez następne 30 min jeździłem rozgrzany i wydawało mi się że już jest dobrze a nie wiedziałem jak bardzo sobie szkodzę. Ostatnie 15 minut to walka z bólem, dreszcze a na finiszu zesztywniałe mięśnie i brak wrażliwości na bodźce.
W domu miałem odczucie odrywania żywcem paznokci. Z głową i rękami w ręczniku poczułem dużą, wielką! Ulgę. Wypiłem gorący rosół, wziąłem ciepła kąpiel, przedawkowałem witaminę C i dopiero zobaczyłem jak wyglądają moje palce!
Zdjęcie nie oddaje tego sinego koloru, palce wyglądają strasznie.
Teraz kiedy to pisze i dochodzę do siebie, czuje się fatalnie. Skóra zaczyna nabierać koloru i temperatury a ja czuję wewnętrzne palenie - najgorzej w nogach.
W ciągu 20 minut wiatr zamienił się w mżawkę, deszcz, grad a skończył na śniegu.
W razie jakbym umarł muszę nadmienić że dzień nie był stracony! W szkole odegraliśmy w naszym 3 osobowym składzie [Arnold, Hugo, Andre] kultowy numer metallici - nothing else matters. Różnie mnie chrzczono. Od przyciskowego po menagera. Początek to wielka nerwówka bo wcześniejszy numer został odwołany i mieliśmy przedwczesne wyjście. Zapanowała taka dziwna konstelacja. Początkowo zaciekawienie a po 5 minutach znudzenie pogrzebowym nastrojem. Z tego stanu wyrwał ich Hugo. Wszyscy zapamiętają moment kiedy pod koniec refrenu pociągnął "And I knooow!" i podbicie Adama solówką z moją małą pomocą ręki na przesterze. No klasa sama w sobie. Chyba wszyscy poczuli dreszcze. Nam wystarczył aplauz, krzyki i brawa. To było coś! Mniej więcej tak to leciało: (tylko bez perki)
Amator bigosu. Gość, który nie potrafi jeździć prosto. Żywi się bananami i colą. Nie goli nóg i mówią do niego Jędris, zamiast JEDRIS!!
Sam o sobie ? "Jeżdżę wyczynowo bez ograniczeń, eksploracyjnie dla nowych terenów oraz z przyjemności i ciągłego sprawdzania swoich możliwości". Bonq