Wpisy archiwalne w kategorii

Zdjęcia

Dystans całkowity:4328.94 km (w terenie 981.28 km; 22.67%)
Czas w ruchu:193:55
Średnia prędkość:22.32 km/h
Maksymalna prędkość:61.65 km/h
Suma podjazdów:7557 m
Maks. tętno maksymalne:197 (100 %)
Maks. tętno średnie:178 (90 %)
Suma kalorii:28205 kcal
Liczba aktywności:65
Średnio na aktywność:66.60 km i 2h 59m
Więcej statystyk

Fatal Crash...

Środa, 29 czerwca 2011 · Komentarze(6)
Kategoria 25-50 km, Wypad, Zdjęcia
Można być ostrożnym ale nigdy pewnym, że nic się nie stanie. Trochę pesymistycznie ale taka prawda.
Porozbijałem się niesamowicie i to w dość nietypowych okolicznościach.

To miała być spokojna wycieczka, na którą zdecydowaliśmy się z Kejt i Pawłem w związku z idealną pogodą. Ciepła noc, wakacje, czyli tak jak lubimy.
Obraliśmy sobie jako cel las Maciejowski i cały trip skończył się już na ul.Gdańskiej.

Prosty odcinek, gładki asfalt, rower w pełni sprawny, ja nie przygotowany na nic zaskakującego, spokojnie rejestruje 43km/h i nagle znikam w poboczu. Najpierw odbijając się jak piłka barkiem i kręgosłupem o asfalt, kończąc efektownym podwójnym tulupem.
Pierwsze co wykrzyczałem to: "Rower cały !?" następnie, "Żeby noga była cała, ŻE BY NO GA BY ŁA CA ŁA!!" i kończąc na "Jak to się k... stało ????????"
Jak już wspomniałem o nodze, to ona właśnie sprawiała mi największy, przeszywający ból (myślałem że urodze!). Kejt z Dudzikiem czuwali nade mną. W między czasie Paweł zorientował się co było przyczyną wypadku.

Te nietypowe okoliczności to pęknięta szprycha (od piasty!) w przednim kole, która uderzyła w pozostałe sześć wykrzywiając koło do tego stopnia, że wypadłem ze swojego toru jazdy... nie miałem szans.

Zaraz po minucie jak przeszła mi największa gehenna poczułem się lekko, jakbym zaczął odpływać :) i w jednym momencie ogłuszyło mnie całkowicie i straciłem obraz przed oczami.
Trwało to może minutę, zabroniłem dzwonić na pogotowie i podrzuciłem nr tel dziadka, który mieszka w pobliżu. Stwierdziłem, że nic mi nie jest, był to chwilowy szok. Pozbierałem się, wskoczyłem na rower i dojechałem na miejsce ale najpierw zobaczyłem to:

Przypalony token © Jedris


Nowe motywy - rasowe © Jedris


Sprawczyni całego zajścia © Jedris


Słynna już "eska" © Jedris


Po tym wszystkim zastanawiałem się nad jednym! Gdzie ja głowę schowałem lecąc i poniewierając ciało przez 20 metrów ? To jedyna część ciała, która nie ucierpiała :] Awsome :D
Teraz jestem "poskładany", jadę na ketonalu i regeneruję się do weekendu. Nic mnie nie zatrzyma przed moim najważniejszym wyścigiem.

30,590 rekord :D

Wtorek, 17 maja 2011 · Komentarze(4)
Tak jest!! Na MTBku też można :D 2 lata starałem się jak mogłem i zawsze coś nie wypalało. Taka szczególna data dzisiaj bo wypadają urodziny Czesława Langa a mi właśnie pękła trzydziestka na godzinnym dystansie :D
Ciekawe bo nic nie planowałem mocniejszego na dziś i w ogóle wyszedłem później na rower bo przed 20 ale wszystko złożyło się na idealne warunki do przyciśnięcia i już po 20 minutach jazdy starałem się utrzymać średnią. Wszystko wyszło przypadkowo bo na liczniku mignęła mi średnia i jak zobaczyłem avg 31 w Gliwicach, nic już mnie nie zatrzymało :D

Nobilitowana trasa: Zabrze>Gliwice>Szałsza>Świętoszowice i nawrót. I jeszcze mała dygresja. Piasta dostała luzu...

Czechowice © Jedris

Zdjęcie zrobione w Czechowicach przy j.Czachowskim. Fotka wyretuszowana przypomina namalowany pejzaż

Poświątecznie

Wtorek, 26 kwietnia 2011 · Komentarze(2)
Kategoria 25-50 km, Wypad, Zdjęcia
To były weno twórcze święta. Po dwóch latach w końcu mnie wzięło i spłodziłem kolejny wozik. Padło na mustanga - poniżej efekt końcowy i ciekawostka taka dla tych co siedzą w rysunkach: Całość narysowana automatem bez zmiany twardości o grubości 0.7 :)

Przez święta tak się obżarłem że dzisiaj przeżyłem prawdziwy wytrysk mocy. Problem w tym że się cholernie zakwasiłem i nawet mi na mózg poszło co teraz odbija się echem.
Dieta do bani, chodzę spać rano, wczoraj/dzisiaj była działka studentów, przeżyłem szok! Do wyboru wiatropylne killerki, przyklejone trupy albo zalane beki piwa. Mowa o samych babkach. Ludzi tyle że można okręt zatopić a znalazły się może dwie normalne. Szybko się zmyłem a dzisiaj zafundowałem sobie terapie szokową dla organów. Hard spinning - średnia z rozgrzewką i rozjazdem. Teren pagórkowaty, fragment terenu też był.

Ford Mustang GT © Jedris

Park GL/Ognicho w lasku

Środa, 20 kwietnia 2011 · Komentarze(0)
Na dworze słońce, nawet żarówa. Grzeje i grzeje i nie chce przestać. Ekipa z całego Zabrza umówiona na ognisko, więc nie marnujemy pogody.
Spotkanie na Słonecznej, szybkie zakupy w Simply i na miejsce wskrzesić płomień. Zabawa z rozpaleniem trwała z 20 minut za nim zajęły się ogniem te cholerne badyle. Na szczęście zdążyliśmy z dupnym płomykiem na styk przed pierwszą częścią ekipy :) Jeszcze nie zaczęliśmy a już od samego dmuchania miałem problemy z równowagą. Czekanie na resztę spóźnialskich i na to, aż zajdzie słońce :) Ludzie dochodzili, na niebie robiło się różowo i co raz bardziej ogniskowo :D

Pierwsze w tym roku © Jedris


Następnie skupowisko tchnięte pudełkiem szczęścia Andrzejowego ruszyła w kierunku lasu. Gdzie szliśmy wiedzieli tylko Ci, którzy wiedzieli, reszta babrała się i zatapiała po drodze w błocie.
Jak się okazało - nad rzeczką, (bagnem) opodal krzaczka mieliśmy sąsiadów, więc tak to ruszyliśmy na nich przywitać się drewnem i żubrem.

Witajcie! Przybywamy w pokoju! Stanęli, otoczyli rozpalone ognisko i dokańczali przytaszczone piwka. W pierwszej chwili mówili o nas 'podejrzane typy przyszli z ciemnego lasu', a skończyło się na otwartym śpiewniku i dwóch gitarach :D Ale ich ognicho waliło takim żarem, że mi się włosy na łydkach skurczyły to rzuciłem, że musimy zobaczyć co u swoich. Na chwilę o nich zapomniałem ale to przez Adama i jawne ze swojego działania kiełbasy olewniki.

Po powrocie odurzeni widokiem, trzej panowie ognia postanowili pójść i zbierać mokre gałęzie aby wykazać się swoimi umiejętnościami i uratować to zasrane ognisko, które mizerniało z każdym łykiem piwa. Bo co tam taki mały płomień ? Trzeba iść i upierdolić drzewo.
Ja choćbym chciał to nie żartuje. Te dzikie mongoły wyłoniły się z lasu po połowie godziny z drzewem na plecach (razem z korzeniami) Nie pytałem jak tego dokonali ale zapoczątkowali nową akcje po stronie natury "wypierdolmy trzeci milion drzew - będzie więcej ognia"
Kiedy to my dokładaliśmy w najlepsze patole do ognia, pewni drwale postanowili pójść przez pole i wspomóc nas trochę, taszcząc ze sobą następny kontener drewna. Tak więc ogniska nie było końca. Nastąpił jednak początek jeszcze głupszych rozmów i genialnych pomysłów.

Jak już wykarczowali pół lasu a z reszty zostały same zgliszcza postanowili skończyć, bo ktoś pomyśli że nową drogę budują i skierowano się na bramę główną i odprowadzano kogo tylko można, do następnego skrzyżowania ;) Arnold, Hofman i ja udalim się na zasłużony spoczynek! Ognicho zaliczone. Kamil jedynie podpalił sobie rękę ale wszyscy poszli spać zmęczeni, brudni, szczęśliwi i najedzeni ? Rano wyciągałem patykiem kiełbasę z podeszwy...

Historia może gubić chronologię. Bo tak ;)

trening bez endu

Sobota, 9 kwietnia 2011 · Komentarze(0)
Dzisiejsze rowerowanie to istna fabryka endorfin, czyste przedawkowanie.
To miał być trening jak każdy inny. Wyjechałem z domu o 13 a wróciłem po 20.
Trochę kiepski dla mnie moment na kilku godzinne sesje ale zawsze mam wybór. Dzisiaj padło na pętlę w Rudzie i tam odbyła się prawdziwa rzeź.
Niby nic bo tylko się woziłem ale górki swoje zrobiły. Na miejscu najpierw zacząłem od oczyszczenia trasy bo rozbitych butelek na zjazdach nie brakowało
a ja dziękuję za kolejne przygody. Przejazd przez kładkę też mizerny bo woda przelała się na obu jej końcach. Mimo wszystko nie było dzisiaj mocnego na trasę w Rudzie...

Godzinę później dojechał Paweł i wykręciliśmy razem z 2 okrążenia bo złapał z przodu gumę. Standardowo nie byliśmy nań przygotowani i musiał wrócić do domu.
2 okrążenia dalej ja złapałem lacia i z buta poszedłem do domu.
Ale wróciłem! I spotkałem Pawła na miejscu w momencie jak łatał tylną dętkę...
Z reguły przez większość czasu tylko się mijaliśmy, głównie na trasie.

W sumie z Pawłem złapaliśmy 3 dziury i do tego dokładam 2 moje wywrotki.
Dystans trochę niewdzięczny jak na tyle godzin w siodle ale zaliczyłem prawie 2km w pionie w samym terenie.
Po wczorajszym przeziębieniu nie ma śladu ale po takim sforsowaniu zobaczymy co jutro pokaże. Nie dziwne że czuje się lekko zmaltretowany, podobnie jak mój rower, którego teraz nie ma kto umyć a jutro ciąg dalszy mocowania się.

Chciałbym tylko żeby dzisiejszy dzień nie poszedł na marne. Cholernie wyrobiłem tą trasę, na niej odparzyłem sobie.. jej zakręty biorę już przez sen.

W drodze do, 3 razy schodziłem z roweru żeby przejść przez "to" co zostawiła po sobie cicha noc
drzewko vs wiaterek © Jedris


Pierwsza kładka, której deski równają się poziomowi wody..
pierwsza kładka © Jedris


Drugi przejazd z bonusami. Przynajmniej żeby barierka była, ale na cholerę komu, to sobie leży obok. Na dnie.
i druga kładka © Jedris


Szeroki łuk i zjazd na krechę.
Koncentracja, równowaga, nerwowe operowanie hamulcami, a po drodze trzeba znaleźć czas na omijanie butelek.
Andrju jeszcze nie wie... © Jedris

Koniec leniuchowania

Środa, 6 kwietnia 2011 · Komentarze(3)
Jak na złość gdy tylko wskoczyłem na rower telefon dzwonił nieprzerwanie i z treningu dupa wyszła bo tętno nieregularne, to sobie z przyrodą dzisiaj poobcowałem. Żeby wszystko było takie proste jak sznurowanie butów ale nie żałuję. W Ptakowicach zainicjowałem kółko obserwatorów bocianów. Dla mnie pierwsze w tym roku. Zjechałem z szosy w pole i tak sobie przyglądałem się niezbitym dowodom na to że zimno już nie wróci. ;]

W domu zrobiłem sobie porządniejszy trening sprawdzający. Siła to zdolność przełamania czekolady na cztery kawałki i zjedzenia tylko jednego.
No i znowu lipa ale za to z miodem i orzeszkami :)

Ciconie penetratorzy
pierwsze ciconie © Jedris

GP Silesia - Wodzisław Śląski

Niedziela, 3 kwietnia 2011 · Komentarze(4)
Dzisiejszą relację z wyścigu opowiedziałem już tyle razy że z pamięci powinienem wszystko skopiować ale wytrzepałem z siebie resztę szarych komórek, więc krótko.

Trasa była wymagająca technicznie z jednym jedynym 100 metrowym płaskim odcinkiem (start/meta). Pętla bardzo przypadła mi do gustu. Nie brakowało podjazdów na których pękały gwiazdeczki. Zjazdy zapamiętała większość włącznie z moim kolanem ale musiałem się poświęcić, inaczej wpadłbym na kolegę. Zaraz normalnie poszukam delikwenta na zdjęciach...
Bardzo dużo korzeni, szczególnie poprzecznych, przez które rzucało nami na wszystkie strony. Śliskie wiraże w piasku. Całe mnóstwo drzew i wystających konarów utrudniających przejazd. Okrążenie przemyślane, ciekawe z wykluczeniem miejsca na odpoczynek.
Nie zabrakło i elementu zaskoczenia. Część drogi wytyczona była kładką rozdzielającą staw na dwie części. Z drugiej strony, dojazd robił wrażenie jak patrzało się na pędzący peleton pomościkiem bez barier.

Trasa jednym słowem - zajebista!

Koncentracja przed startowa i wygrzewanie na słońcu najcieplejszego dnia w tym roku.

GP Silesia - Wodzisław Śląski © Jedris


Czas: 1:19h
Miejsce: 18
Rating: 31%
up: 160m 1ok.

Orzesze XC, czyli błotko, farsa i zapasy

Niedziela, 27 marca 2011 · Komentarze(0)
Szału nie było ale nie o miejsce w tym wyścigu chodziło. Czułem się pewnie i myślałem o starcie jak o mocniejszym treningu w grupie. Na początku wyprzedzałem i można powiedzieć że już po pierwszym okrążeniu pozycje zostały ustalone. Przede mną jeden zawodnik, reszta uciekła a z tyłu już nikogo nie było widać. Zacząłem trzymać się tempa, nie szarżowałem, po prostu czułem się dobrze. Nie wszystko jednak poszło zgodnie z planem. Na 3 okrążeniu zgubiłem bidon i poczułem się za pewnie bo pojechałem dalej. Kosztowało mnie to więcej niż gdybym się zatrzymał.
Ostatnie okrążenie! Chciałem się koniecznie czegoś napić! Zostały jakieś 2-3km do mety i właśnie zacząłem przed ostatni podjazd. Nagle zobaczyłem mroczki przed oczami i poczułem zupełne odcięcie energii. To było męczące, pojawiła się dezorientacja, kręcenie na młynku, średnia 7km/h, dogonił mnie jakiś zawodnik, zacząłem niepotrzebnie oglądać się za siebie i myśleć o wyniku. Później wyprzedziło mnie kolejnych trzech i już miałem ochotę naprawdę odpuścić.
Jakoś doczłapałem się do mety. Straciłem z własnej winy kilka minut i 4 pozycje.
Oficjalnych wyników jeszcze nie ma. Wiem tylko tyle, że byłem w drugiej dziesiątce.
Ogólnie byłem i jestem zadowolony ze startu, bo naprawdę przez większość trasy miałem kontrolę nad wszystkim i jechało się znakomicie. Jest kilka błędów do poprawy a już za tydzień będzie kolejna okazja żeby je poprawić i przy okazji sprawdzić się na starcie w Wodzisławiu.


Rozbiliśmy się na samym środku, tuż przy linii start/meta.
Orzesze XC © Jedris


Nie wiem czy ktoś wytrwał 3 godziny i ustał na tym mrozie ale ja zamarzałem i razem z Pawłem zrobiliśmy jedno okrążenie trasy na rozgrzewkę.
Orzesze XC © Jedris


Dalej już wyjechaliśmy na szosę i zahaczyliśmy o Mikołów
Orzesze XC © Jedris


Aż wreszcie, pół godziny później (15:50) stanęliśmy na starcie!
Orzesze XC © Jedris


Samo wystartowanie to też dla sędziów wyższa szkoła jazdy. Przetrzymali nas jeszcze do 16:15, aż jeden kolega z troski o nasze bezpieczeństwo zgłosił że nie zabrał ze sobą lampek.
Ruszyliśmy! Na początku szło gładko i nawet mi się ryjek cieszył...
Orzesze XC © Jedris


...i miałem nawet ochotę na swawolne podskakiwanie...
Orzesze XC © Jedris


Aż do czwartego okrążenia, kiedy na mojej twarzy wymalowana była litość do własnego bólu.
Orzesze XC © Jedris


Pokonanie ostatniego szczytu to istna katorga!
Orzesze XC © Jedris


I wreszcie ubłagana meta, na której poległem i ratowałem życie bułką.
Orzesze XC © Jedris


Zawsze będę twierdził że mogło być lepiej, taki już mam wrodzony pesymizm.
Orzesze XC © Jedris


<lt;lt;NR=1
Dla mnie nie ma czegoś takiego jak priorytet "C"

Przed zawodami

Sobota, 26 marca 2011 · Komentarze(6)
Czas na zmianę tej smutnej zimowej panoramki na coś obiecującego.
To co mnie otacza kiedy czuje się wolny to moja pasja.

Musiałem przypomnieć rozleniwiałym mięśniom przez resztę tygodnia, jak wygląda mocniejszy bodziec wysiłkowy. Krótko, żeby się nie zajechać ale jak zwykle uroczo. Dzisiaj na szczęście padało tylko godzinę. To się robi co raz bardziej powszechne ale akurat wtedy byłem na rowerze.

Najważniejsze że dzisiaj uzupełniłem ostatnie części. Rower jest przygotowany i w pełni sprawny do ścigu. Zrzucił też trochę z wagi a poniżej efekt pracy.

Gototwy do startu © Jedris


Gototwy do startu © Jedris


Gototwy do startu © Jedris

Na luzie

Czwartek, 24 marca 2011 · Komentarze(0)
Nadali mi prawo do przerwy w treningach, to chętnie skorzystałem.

Chciałem odpocząć od miejskich ulic. Pojechałem do lasu i szybko zatęskniłem. Wpakowałem się w takie lepkie bagienko co mi w nim koło ugrzęzło i wdepnąłem w to jeszcze butem. Potem za mocno chciałem wyrwać z miejsca i roztargałem kolejne spodnie na tyłku. W rezultacie i tak się uświniłem a jeszcze poniosłem straty. Na koniec miałem do wyboru jechać przez rozkopane pole albo wrócić tą samą drogą. Pojechałem przez wykopki i zebrałem tyle błota, że mi się amor porysował od grubości opon!

Na luzie w teren...(?)
Średnicówką przez las © Jedris