Po przetarciu przyszedł czas na regenerację silnika tlenowego. Upalnie, sucho, zabrakło mi picia w bidonie... to ja lubię :D Nie wyobrażam sobie lata. Wyczyściłem w końcu rower i zmieniłem łańcuch. Jeszcze cały czas coś stuka i hamulce proszą się o odpowietrzenie. Muszę zarwać jakiś wolny dzień.
Czas na zmianę tej smutnej zimowej panoramki na coś obiecującego. To co mnie otacza kiedy czuje się wolny to moja pasja.
Musiałem przypomnieć rozleniwiałym mięśniom przez resztę tygodnia, jak wygląda mocniejszy bodziec wysiłkowy. Krótko, żeby się nie zajechać ale jak zwykle uroczo. Dzisiaj na szczęście padało tylko godzinę. To się robi co raz bardziej powszechne ale akurat wtedy byłem na rowerze.
Najważniejsze że dzisiaj uzupełniłem ostatnie części. Rower jest przygotowany i w pełni sprawny do ścigu. Zrzucił też trochę z wagi a poniżej efekt pracy.
Ni to mrozy, ni upały, jedno wielkie bagno z wiatrem i deszczem. Jakby inaczej, słońce pokazało się kiedy już kończyłem trening, za co serdeczne dzięki temu, kto dał prawo do przesady. To osrane powietrze też musi się tak szybko ruszać w poziomie ? I tak jestem przeziębiony co mi zrobi lekki wiaterek. Jak za tydzień będzie podobna pogoda to ze złości zrobię!....smutną minkę. I tu nie chodzi nawet o to czy się gniewam. Nie gniewam się...ja tylko czuję się jak oszukane dziecko, któremu obiecali lizaka, a potem mu go pokazali i powiedzieli że nigdy go niedostanie. Marzec jest do dupy - 4 pory roku z bonusem. W razie gdybyś myślał że Twój dół nie może być już głębszy Markowski rzuca Nam łopatę i mówi. "10 kaw działa jak kreska kokainy".
Jak to zobaczyłem, mięsem przestałem rzucać dopiero w domu.
90% moich problemów rozwiązuje google, pozostałe 10 wódka ale zabronili mi chlać, a ja głupi trzymam te smycz bo ślepo wierzę, że warto. Pewnie w tej chwili 14755398 ludzi na świecie , ucieka przed czymś, panicznie się tego bojąc. 17574230 ludzi, płacze przez wspomnienia. 2386925 jest chora na miłość. A ja, wyłożyłem nogi na biurko, smakuje gawitha i na wszystko mam wyjebane.
Pętla w Rudzie jest do zrobienia w 12min, a że na trasie leżał śnieg i głębokie błoto, zrobiłem tylko 2 kółka (39 min). Po raz pierwszy od dłuższego czasu miałem okazję sprawdzić siebie w terenie. Zauważyłem lepszą kontrolę nad maszyną. W kryzysowych momentach nie trzymam już sztywno kierownicy, tylko całkowicie poddaje się maszynie i efekty mnie zaskakują! Wypięcia też są intuicyjne, rewelka! To chyba związane jest z ekonomicznością. Zobaczymy jak to się przełoży na maratony. Póki co, im więcej potrafię tym bardziej rozumiem jak mało.
Zwyczajne wyjście na trening skończyło się hipotermią. Jak widać jeszcze żyje, a jak to zrobiłem ?
Wyszedłem na rower przy mżawce. Wiedziałem że zmoknę i będzie nieprzyjemnie ale dobrze jest ćwiczyć w każdych warunkach bo nigdy nie wiadomo co zaskoczy w sezonie startowym. 5 min później lunęło. Przemokłem całkowicie. Kolejne dziesięć minut przyniosło grad i śnieg, który utrzymał się do końca. Za nim się rozgrzałem, mokre nogawki, buty i rękawiczki przylegające do skóry, powodowały ból i pieczenie. Przez następne 30 min jeździłem rozgrzany i wydawało mi się że już jest dobrze a nie wiedziałem jak bardzo sobie szkodzę. Ostatnie 15 minut to walka z bólem, dreszcze a na finiszu zesztywniałe mięśnie i brak wrażliwości na bodźce.
W domu miałem odczucie odrywania żywcem paznokci. Z głową i rękami w ręczniku poczułem dużą, wielką! Ulgę. Wypiłem gorący rosół, wziąłem ciepła kąpiel, przedawkowałem witaminę C i dopiero zobaczyłem jak wyglądają moje palce!
Zdjęcie nie oddaje tego sinego koloru, palce wyglądają strasznie.
Teraz kiedy to pisze i dochodzę do siebie, czuje się fatalnie. Skóra zaczyna nabierać koloru i temperatury a ja czuję wewnętrzne palenie - najgorzej w nogach.
W ciągu 20 minut wiatr zamienił się w mżawkę, deszcz, grad a skończył na śniegu.
W razie jakbym umarł muszę nadmienić że dzień nie był stracony! W szkole odegraliśmy w naszym 3 osobowym składzie [Arnold, Hugo, Andre] kultowy numer metallici - nothing else matters. Różnie mnie chrzczono. Od przyciskowego po menagera. Początek to wielka nerwówka bo wcześniejszy numer został odwołany i mieliśmy przedwczesne wyjście. Zapanowała taka dziwna konstelacja. Początkowo zaciekawienie a po 5 minutach znudzenie pogrzebowym nastrojem. Z tego stanu wyrwał ich Hugo. Wszyscy zapamiętają moment kiedy pod koniec refrenu pociągnął "And I knooow!" i podbicie Adama solówką z moją małą pomocą ręki na przesterze. No klasa sama w sobie. Chyba wszyscy poczuli dreszcze. Nam wystarczył aplauz, krzyki i brawa. To było coś! Mniej więcej tak to leciało: (tylko bez perki)
...i lekkiej regeneracji, mogłem dzisiaj normalnie potrenować. Na dworze zapodali 16 stopni a ja ubrałem się jak na 5, tak więc 15min po wyjeździe z domu spociłem się jak świnia i wróciłem się przebrać. Wyjechałem na krótkich i od razu było lżej, nawet mi tętno spadło.
Trasa przez Sośnicę, Gliwice, Szałsze, Zbrosławice, Ptakowice, Bytom i Zabrze, czyli standardowo z małą modyfikacją na początku. Po dwóch godzinach kręcenia skierowałem się do wodopoju w Maciejowie a tam przypadkowo spotkałem Pawła i... Pawła. Oni też przyjechali solo, więc potrójny przypadek. Napełniliśmy bidony i pojechaliśmy na 7 górek już na spokojnie pogadać w ciszy i odpocząć. Wynikła z tego szansa wyjechania do Orzesza na XC większą grupą. Nie napalam się za bardzo bo jak zwykle to nic pewnego ale nie ukrywam, byłoby miło.
Zebraliśmy się już po zachodzie to naturalnie było chłodniej i potrzebowałem jakiegoś murzyna coby mu siąść na kole. Paweł 'numa ajns' bez oporu i z bananem na twarzy wyjechał na przód i prowadził nas jakąś chwile. No to jest dopiero szczyt - jest chudy jak frytka i waży jak czołg, to szczęka dalej mnie napierdyczała. Wziąłem go szerokim łukiem i ścig do skrzyżowania. Pomogło... W centrum zrobiliśmy ostatnią przerwę czule i pieszczotliwie się żegnając. Paweł 'numa cwaj' przez nasze tempo aż zsiniał na twarzy ale dobrze mu to zrobi. Tak wyglądają skutki uboczne tych, którzy dopiero zaczynają sezon. Pulsak znowu oszalał pokazując mi tętno 240 a w domu zostawiłem go obok telefonu i cwaniak się nie wyłączył utrzymając 50. Przez chwilę myślałem że nie zdjąłem opaski z klaty.
To już trening. Czyli odstresować się po całym dniu. Droga do Rudy, dalej do Gliwic i powrót do domu. Nie wspomniałem dzisiaj nic o pogodzie, warunki najprościej - idealne, aż mi morale skoczyło. Darłem jak szalony i w sumie wykorzystałem ten dzień najmocniej jak tylko mogłem. Zaliczyłem pierwszą w tym roku setkę. Fakt że na raty no ale jest i chyba to jeszcze nie koniec. A dopiero co zrobiłem sobie kolację. Dostałem telefon od burżuja i już wiem że jeszcze parę km dobije...
Dzisiaj musiałem zmienić łańcuch na nowy. 300km poleciało błyskawicznie. Położyłem równolegle oba łańcuchy i porównałem rozciągnięcie. Jest prawie zerowe. Długość łańcucha (52 ogniwa) wyciągnęła się o 0,05mm, oby tak dalej!
Jutro postaram się założyć na piasty nowe konusy a już niedługo koniecznie trzeba będzie zajrzeć do amora bo zaczyna się dławić błotem.
Skuwanie łańcucha z nowym pinem. Najtrudniejsze w całej operacji było jego ułamanie.
Najpierw jednak przed zabiegiem należy się przygotować w odpowiednie narzędzia. Nowy łańcuch, skuwacz, pin i rękawiczki żeby nie pobrudzić.... paznokci.
Amator bigosu. Gość, który nie potrafi jeździć prosto. Żywi się bananami i colą. Nie goli nóg i mówią do niego Jędris, zamiast JEDRIS!!
Sam o sobie ? "Jeżdżę wyczynowo bez ograniczeń, eksploracyjnie dla nowych terenów oraz z przyjemności i ciągłego sprawdzania swoich możliwości". Bonq