Roweru i mnie. Górka na Kokota i podjazd x2. Na Dołku Pit-line Cube - Centrowanie tylnego koła, skręcanie zjechanych konusów na najmniejszy możliwy luz przy zachowaniu niskich oporów, czyszczenie napędu, ustawianie adapterów (znienawidzone) i ogólne czyszczenie. Rower gotowy na zawody ?
Choroba wyeliminowała mnie z kanonu życia, rower też ucierpiał. Po tej epokowej dekadzie poskładałem rower i to było straszne. Luzy w kołach i tył scentrowany tak że tarcza wygina się przy obrotach przez co zostałem bez hamulca do soboty. Z ramy wylała się woda (reszta pewnie już dojrzała) powróciło stukanie w ramie i ta felerna korba, która rozkręca się co 50km. Sam czuje się gorzej, kaszel mnie męczy, zapalenie zatok i muszę zdobyć moje stożki pod łożyska. Co zrobić ? Pojechałem na wywiad. Usłyszałem że nie sprowadzają części zamiennych shitmano. W pierwszej kolejności pomyślałem o mavicach. Wracając na ziemię ustaliłem, że nie ustępuję. Znalazłem wreszcie sensownych ludzi. Bike Alterier Gliwice. Sympatyczna i komunikatywna obsługa. Swoje konusy dostanę ale pod koniec października. Shitmano kończy sezon i ma ograniczony eksport towaru. Już na luzie bez t.hamulca wracałem do domu i po drodze wpadłem na Waryniol umówić się na sobotę i ogarnięcie mojego roweru. Dostałem Supradyn i na dopalaczach po ciężko strawnej kolacji wracałem do doma.
Dzień zjebał mi pewien pan z pewnego roweru gdzie pewnie długo nie zajrzę. Nazwa ulicy, na której się znajduje przypomina miejsce, które omija się szerokim łukiem. Aha i jutro zachoruję (nie przewiduję przyszłości ale uzupełniam notki raz na 10 dni) Można by stwierdzić że to przeznaczenie. Jeszcze tego dnia do reszty posypał mi się rower i wieczorem wyjąłem ślicznego gwoździa z opony przy okazji znajdując jeszcze jedną dziurę (boczne rozdarcie)
Wrzesień, czuć jesień. Zimno w cholere i sprzęt nie dobrzeje. Jutro gruntowny skan Cubsona, zostały dwa dni do grubego balona. Pojechałem na Waryniol ustalić szczegóły, no i od jutra zaczynam remont mojej kupy złomu i gruzu góry.
Start o 21:00 bez świateł i w drogę do miasta. Początek trasy przez las Świerczewskiego, ciemność totalna i pełen gaz. Przystanek, fontanny na 3go Maja. Paweł chciał mnie zamoczyć, zamiast tego sam wyjechał mokry, hehe. Później Maciejów, dopełnianie bidonu i jazda główną drogą do Gliwic. Bezcelowe kręcenie wokół rynku. Wszystko rozkopane. W takich wąskich przejściach jest ciasno i... pojechaliśmy dalej. Tunel za A4 i w drogę domu - avg 45km/h. Na miejscu kupiliśmy leszki i... 2 godziny później byliśmy na moim osiedlu. I dopiero zaczęliśmy pić!! Whatever :D Zrobiła się 2 w nocy i zza horyzontu wyskoczyły światła. 12 krążków rozproszonych po niebie. Myślę że to były paralotnie, chociaż nie wiem czy jest bezpieczne latanie nocą nad lasem. Następny był pokaz sztucznych ogni, a później piwo się skończyło i tak minęła nam noc.
Amator bigosu. Gość, który nie potrafi jeździć prosto. Żywi się bananami i colą. Nie goli nóg i mówią do niego Jędris, zamiast JEDRIS!!
Sam o sobie ? "Jeżdżę wyczynowo bez ograniczeń, eksploracyjnie dla nowych terenów oraz z przyjemności i ciągłego sprawdzania swoich możliwości". Bonq