Wpisy archiwalne w kategorii

Wypad

Dystans całkowity:5221.54 km (w terenie 1003.90 km; 19.23%)
Czas w ruchu:237:50
Średnia prędkość:21.95 km/h
Maksymalna prędkość:71.60 km/h
Suma podjazdów:157 m
Maks. tętno maksymalne:196 (100 %)
Maks. tętno średnie:158 (80 %)
Suma kalorii:10265 kcal
Liczba aktywności:94
Średnio na aktywność:55.55 km i 2h 31m
Więcej statystyk

Poświątecznie

Wtorek, 26 kwietnia 2011 · Komentarze(2)
Kategoria 25-50 km, Wypad, Zdjęcia
To były weno twórcze święta. Po dwóch latach w końcu mnie wzięło i spłodziłem kolejny wozik. Padło na mustanga - poniżej efekt końcowy i ciekawostka taka dla tych co siedzą w rysunkach: Całość narysowana automatem bez zmiany twardości o grubości 0.7 :)

Przez święta tak się obżarłem że dzisiaj przeżyłem prawdziwy wytrysk mocy. Problem w tym że się cholernie zakwasiłem i nawet mi na mózg poszło co teraz odbija się echem.
Dieta do bani, chodzę spać rano, wczoraj/dzisiaj była działka studentów, przeżyłem szok! Do wyboru wiatropylne killerki, przyklejone trupy albo zalane beki piwa. Mowa o samych babkach. Ludzi tyle że można okręt zatopić a znalazły się może dwie normalne. Szybko się zmyłem a dzisiaj zafundowałem sobie terapie szokową dla organów. Hard spinning - średnia z rozgrzewką i rozjazdem. Teren pagórkowaty, fragment terenu też był.

Ford Mustang GT © Jedris

Wielki piątek

Piątek, 22 kwietnia 2011 · Komentarze(3)
Kategoria 50-100 km, Wypad
Mam teraz trochę wolnego, wszystkie prace przedświąteczne skończyłem już wczoraj, to korzystam z pogody i chwili jak mogę. Po południu kręcenie samemu po Zabrzu i Gliwicach, trochę terenu w większości trzymałem się szlaków rowerowych, które w sumie prowadzą donikąd ale miałem jakieś tam zajęcie. Spieprzyłem kolejne słuchawki i chyba znowu nie mam z czego słuchać muzyki. Wcześniej ale, zdążyłem usłyszeć że dzisiaj wypada noc spadających gwiazd...

Wróciłem do domu, zjadłem iście postną pomidorówkę i zacząłem szukać chętnych na oglądanie gwiazd. Znalazło się takich dwóch chojraków. Jednego zebrałem z burżuazji w zamian za napompowanie koła (uczciwy układ), ostatecznie koła nie dało się z powrotem założyć bo przerzutka była skrzywiona a Arni zmuszony był pożyczyć rower od taty. Faceci mają to do siebie że czują się na tyle mocni że w zupełności wystarcza im rower o masie zbliżonej do konia.
Drugi bohater miał czekać na sk8 parku a znaleźli go dopiero w domu.

Skierowani na PGRy pojechali znaleźć miejscówkę na polu z wieżą ale nie spodobała się za bardziej bo za dużo świateł biło z centrum. Powrót do foxa, zakupy i pomysł na nową miejscówkę. Las! Wiadukt! Pojechali trzej Panowie Lasu w sam środek dżungli w Maciejowie, wdrapali się na platformę i rozłożyli kocyk :) Chwilowo (dopóki nie ruszy droga, a podejrzewam trochę to jeszcze potrwa ;)) to jedno z najlepszych punktów widokowych w naszej okolicy. Światła centrum zasłaniały drzewa po za tym do centrum w jedną i drugą stronę 10km :]

Posiedzieli, zjedli bułki bez masła, wypili wodę z jabłkiem, podniecali się posuwającymi kropkami i na finiszu zostali wywaleni przez ochronę :D Warto było! Przez 3 godziny trochę się naoglądałem

Powrót w postaci eskorty Adama, który umierał nam w siodle. Dalej kręcenie się z RedBikiem po nowej średnicówce i czułe rozstanie pod starym młynem.

Park GL/Ognicho w lasku

Środa, 20 kwietnia 2011 · Komentarze(0)
Na dworze słońce, nawet żarówa. Grzeje i grzeje i nie chce przestać. Ekipa z całego Zabrza umówiona na ognisko, więc nie marnujemy pogody.
Spotkanie na Słonecznej, szybkie zakupy w Simply i na miejsce wskrzesić płomień. Zabawa z rozpaleniem trwała z 20 minut za nim zajęły się ogniem te cholerne badyle. Na szczęście zdążyliśmy z dupnym płomykiem na styk przed pierwszą częścią ekipy :) Jeszcze nie zaczęliśmy a już od samego dmuchania miałem problemy z równowagą. Czekanie na resztę spóźnialskich i na to, aż zajdzie słońce :) Ludzie dochodzili, na niebie robiło się różowo i co raz bardziej ogniskowo :D

Pierwsze w tym roku © Jedris


Następnie skupowisko tchnięte pudełkiem szczęścia Andrzejowego ruszyła w kierunku lasu. Gdzie szliśmy wiedzieli tylko Ci, którzy wiedzieli, reszta babrała się i zatapiała po drodze w błocie.
Jak się okazało - nad rzeczką, (bagnem) opodal krzaczka mieliśmy sąsiadów, więc tak to ruszyliśmy na nich przywitać się drewnem i żubrem.

Witajcie! Przybywamy w pokoju! Stanęli, otoczyli rozpalone ognisko i dokańczali przytaszczone piwka. W pierwszej chwili mówili o nas 'podejrzane typy przyszli z ciemnego lasu', a skończyło się na otwartym śpiewniku i dwóch gitarach :D Ale ich ognicho waliło takim żarem, że mi się włosy na łydkach skurczyły to rzuciłem, że musimy zobaczyć co u swoich. Na chwilę o nich zapomniałem ale to przez Adama i jawne ze swojego działania kiełbasy olewniki.

Po powrocie odurzeni widokiem, trzej panowie ognia postanowili pójść i zbierać mokre gałęzie aby wykazać się swoimi umiejętnościami i uratować to zasrane ognisko, które mizerniało z każdym łykiem piwa. Bo co tam taki mały płomień ? Trzeba iść i upierdolić drzewo.
Ja choćbym chciał to nie żartuje. Te dzikie mongoły wyłoniły się z lasu po połowie godziny z drzewem na plecach (razem z korzeniami) Nie pytałem jak tego dokonali ale zapoczątkowali nową akcje po stronie natury "wypierdolmy trzeci milion drzew - będzie więcej ognia"
Kiedy to my dokładaliśmy w najlepsze patole do ognia, pewni drwale postanowili pójść przez pole i wspomóc nas trochę, taszcząc ze sobą następny kontener drewna. Tak więc ogniska nie było końca. Nastąpił jednak początek jeszcze głupszych rozmów i genialnych pomysłów.

Jak już wykarczowali pół lasu a z reszty zostały same zgliszcza postanowili skończyć, bo ktoś pomyśli że nową drogę budują i skierowano się na bramę główną i odprowadzano kogo tylko można, do następnego skrzyżowania ;) Arnold, Hofman i ja udalim się na zasłużony spoczynek! Ognicho zaliczone. Kamil jedynie podpalił sobie rękę ale wszyscy poszli spać zmęczeni, brudni, szczęśliwi i najedzeni ? Rano wyciągałem patykiem kiełbasę z podeszwy...

Historia może gubić chronologię. Bo tak ;)

Wycieczka do Czech

Niedziela, 17 kwietnia 2011 · Komentarze(8)
Odwiedziłem Karvine, Orlove i Ostrave.
W ostatniej chwili zabrakło mi osoby towarzyszącej, baterii do aparatu, kilka godzin później dobrej drogi a przez to jedzenia, lamp a przede wszystkim mapy.
Przez chwilę trwałem w panicznym nastroju ale od początku.

Wystartowałem solo spokojnie o 11. Przejechałem Paniówki, Chudów, Orzesze i po równej godzinie drogi zeszło mi powietrze z tylnej opony. Racingi mają to do siebie, że jak tracą minimalnie ciśnienie od razu dają o sobie znać - rower niepewnie się buja. Miałem, więc sporo czasu na znalezienie sobie wygodnego miejsca i kilometr dalej zjechałem do lasu załatwić niewdzięczną.

Pierwsza wpadka © Jedris


Pierwszy defekt © Jedris



Jak widać nie chciało mi się urządzać za bardzo i szykowałem nową dętkę. 5 min później okazało się że ta sucz też jest dziurawa... nosz! Dobrze "Błądzą ci, którzy podczas wojny oczekują tylko powodzenia". Wtedy nie wiedziałem jeszcze że będę walczył...
Zalepiłem obie dętki i pół godziny później byłem już w trasie.
Dalej Żory, Jastrzębie Zdrój, Zebrzydowice i przejazd przez granicę.

I w zasadzie nie mam tu nic ciekawego do powiedzenia, następnym razem trzeba zapuścić się bardziej w Sudety motyla noga. Wystarczyła godzina błąkania się po Czeskich drogach a zacząłem źle się tu czuć. Po drodze minąłem tyle zakrętów że zapomniałem skąd przyjechałem. Totalnie zdezorientowany skupiłem się tylko na odnalezieniu Orlovy, a znalazłem się tuż pod Ostravą. Od teraz mniej więcej wiedziałem gdzie się kierować. Trafiłem na typowe tereny przemysłowe. Fatalnie chujowe horyzonty, wokoło fabryki, kopalnie, największe regiony wydobycia węgla kamiennego w tej części, jeden wielki syf. Pół godziny później pokazała się Orlova i 16:30 na zegarku.

Orlova Czechy © Jedris


Trochę mnie już siły opuściły ale w końcu znalazłem jedno zielone miejsce. Naładowałem się i zacząłem wracać, no tylko cholerka w którą stronę ?
Po 20 minutach zgubiłem starą drogę i dopadł mnie mały kryzys, bo na znakach pojawiły się nowe miejscowości a ja nie miałem nawet kawałka mapy!
Wiarę w siebie przywrócił mi ten znak:

Odnowa wiary © Jedris


Ale mnie radość ogarnęła! Nawet wyjąłem telefon żeby uchwycić ten moment :D Na następnym znaku było napisane "Katowice 65" ale leciało mi to totalnie. Liczyło się że wracam do swoich :) A Panu za pomysł na znak informacyjny dziękuję jak nie wiem co. Jakoś w Polsce nie Spotkałem się informacjami o Czeskich miastach. Licznik w tym momencie pokazywał 120km. Szybkie obliczenia i założyłem że na 160-165 będę już w znajomych terenach.
I tu się przeliczyłem, zaczęła się prawdziwa sztuka spartolenia.

Droga do domu po znakach. Najpierw kierunek Kato, później, Żory, Szczejkowice i z powrotem do Rybnika bo nie wiedziałem że Czerwionka leży na północy :( a Orzesza mi nie odnotowali. Ale to dopiero w domu się wkurwiałem, a najpierw trafiłem na dk78 już po zachodzie totalnie bez oświetlenia. Pragnąłem żeby mnie zgarnął jakiś radiowóz...
To było nienormalne, zadupiałem poboczem pod prąd krajową i jakimś cudem jeszcze żyje. Głodny, wyczerpany i spragniony walczyłem z własnymi słabościami. Nie taki był plan. Powoli napędzał mnie niepokój i byłem maksymalnie skoncentrowany. Gdybym nie znalazł w kieszeni słuchawek do telefonu nie wiem czy starczyłoby mi
motywacji. To mi bardzo pomogło, chociaż trochę mogłem oderwać się myślami od tego w jakiej dupie jestem i jakoś się wiozłem.
Kolejny kryzys złapał mnie jak już przytłoczony totalną ciemnością i oślepiony światłami samochodów zobaczyłem znak "Gliwice 23". Aż trudno opisać co wtedy poczułem. Ostatnio tak się czułem kiedy pierwszy raz zostałem w przedszkolu odebrany jako ostatni z grupy...

Kiedy znalazłem się obok Chudowa dostałem takiej mocy że mimo ponad 8 godzin kręcenia utrzymałem średnią ponad 25 do samego domu!

Nadszarpnąłem trochę kondycji z własnej winy ale wyciągnąłem wnioski i przyda się to doświadczenie za kilka miesięcy. Kolejnym plusem jest moje nawrócenie.

Póki co przysiągłem sobie "Nigdy więcej takich spontanicznych wycieczek", miałem szczęście (jak zwykle).

Gliwicka Masa Krytyczna

Piątek, 1 kwietnia 2011 · Komentarze(2)
Kategoria 25-50 km, Wypad
W centrum zabrałem RedBika i dalej pojechalim w stronę górnika. Pod bramą czekał już raptor, który poprowadził nasz na razie skromny peletonik do mety na pl.Krakowski. Przy okazji, tak przynajmniej mnie przegonił, że myślałem - zaraz zwrócę nie naruszony obiad.
Na miejscu panował klimat gorący i wilgotny. Tyle sprzętu w jednym miejscu, że świra dostawałem, to zająłem się wypatrywaniem znajomych twarzy.
Z większości to czynni bikestatowicze.

Ruszyliśmy...
Już na początku zaczęła się walka o pozycję, wyrabianie wolnego miejsca łokciami i dogadywanie napastnikom. Razem z Pawłem dokonaliśmy taktycznej okupacji frontu w razie czyjegoś zrywu. Ucieczki nie było ale znalazło się kilka ofiar kindermafii i dyskwalifikacje w formie ustnej. Całą watahą obróciliśmy kółko przez centrum miasta i na finiszu byłem w czołówce. Niestety wyprzedził mnie jakiś gość na tandemie i odpuściłem zamykając pierwszą dziesiątkę. W pościgu brało udział 120 nieszczepionych psycholi na cykloze i kilka radiowozów.

Super był facio w skórze z muzyką na kole :D

Zdjęcie ukradłem z forum GMK od "janek"
Od lewej RedBike (już niedługo), Jedris i raptor
Gliwicka Masa Krytyczna © Jedris


Dzięki wszystkim maso kretyńczyką za wspólne kręcenie i do następnego ;)

Orzesze

Niedziela, 27 marca 2011 · Komentarze(0)
Kategoria 50-100 km, Wypad
Słońce nie wiało a wiatr nie grzał. Kilometry z dojazdu na miejsce, powrotu i rozgrzewki. W sumie spory dodatek, jak na jeden wyścig ale orgi zaliczyły 3 godzinny poślizg i musieliśmy się stale rozgrzewać, żeby nie zamarznąć. Mimo wszystko pogoda trafiła się lepsza od przewidywanej. Więcej napisze w notce o samym wyścigu.

Do trzech razy sztuka

Poniedziałek, 28 lutego 2011 · Komentarze(2)
Kategoria 0-25 km, Wypad, Zdjęcia
Paradoksalnie odpowiednie do sytuacji...

chwytaj radość © Jedris


O ironio, jam jest skrajnie wyczerpany poczynaniami sprzedawców, dostawców, wszystkich "cy-ców".
Jak do dupy to do dupy. W ostatnim czasie moje morale przyjęło poziom depresyjny, stąd brak chęci do czegokolwiek. Przyznaje że rozleniwiłem się w możliwie każdej kategorii egzystencjalnej. Ale należy się krótkie wyjaśnienie..
Jestem, albo przynajmniej czuję się wybrańcem. Moja ręka na klawiaturze pochłonęła trzech kurierów żywcem! Osobiście nie znam nikogo komu nie wręczono paczki do ręki przez nieszczęśliwy wypadek. Mnie spotyka to już trzeci raz w tym miesiącu (który nareszcie żegnamy). Troszkę mnie telepie ze świadomością że gdzieś ktoś wpierdala podwójnego z serem za moją kasę podczas kiedy ja mam siedzieć spokojnie na dupie i czekać. Nie jestem cierpliwy chociaż dzisiaj mija miesiąc od pierwszych zakupów.
Z tego miejsca Pozdrawiam ekipę z bikestacji, kurierów UPS i inPost.

Dobra, jak tylko wręczą mi do ręki części napędowe, automatycznie nadrabiam stracony czas.

Ze sportowym pozdrowieniem

Po bułki

Wtorek, 22 lutego 2011 · Komentarze(0)
Kategoria 0-25 km, Wypad
Przejażdżka. Łańcuch ma 2 metry, a korba ma blaty jak wieka margaryny, czasami stoję kręcąc w miejscu. Pociski z armaty.

Zimowo

Poniedziałek, 29 listopada 2010 · Komentarze(2)
Kategoria Wypad, 0-25 km
Wypad sprawdzić jak będą wyglądać następne 3 miesiące jazdy.
Pierwsze wrażenia:
Wyobrażałem sobie, że jazda po śniegu jest fajną atrakcją, fakt wymaga dużo skupienia i czas szybciej płynie ale do cholery nie pamiętam żeby w zeszłym roku było mi tak ciężko. Dłonie mnie rwą od trzymania kiery, stłukłem kolano na lodzie przed domem! Napęd dostaje tak w dupę że szok, nawet nie myślę teraz o zmianie! Jedynym ale ogromnym plusem tego długiego wypadziku jest intuicyjne wypinanie z bloków. Wreszcie zaczynam "kminić bazę". O ile do tej pory zdarzyło mi się to raz, teraz mam okazję co chwile, tylko musiał do tego spaść śnieg! Przyda mi się to w sezonie. A teraz "fastum" w dłoń!

Luźnospad

Poniedziałek, 1 listopada 2010 · Komentarze(0)
Nowy miesiąc, nowe doświadczenia. Po raz pierwszy ktoś ułożył mi plan obowiązków na najbliższe tygodnie (pomijając plan szkolny). Na razie to okres fascynacji. W zimę okaże się jak silną mam wolę i chęci do regularnego treningu. Postawiłem sobie cel zapisania się do klubu i jeżdżenia w maratonach. Przyszedł czas na działanie. Chciałbym mieć już te 4 miesiące przygotowań za sobą ale coś za coś. Motywuje się tym, że większą satysfakcję człowiek osiąga ciężką pracą. Uczucie podobne jak zdobycie szczytu rowerem.

Dzisiaj w planie dzień wolnego :D Oczywissta oczywistość -"Wszystkich Świętych". Ale nie pozwoliłem sobie na to. Imo pogoda na to nie pozwalała. Nie żałuję :) Najpierw rundka w Bielszowicach, rekordowo 12:48 pomimo wywrotki, problemu z łańcuchem, przejazdu przez budowę. Jestem b.zadowolony

Wieczorem na Rokite na cmentarz. To jedyny dzień jesieni w roku kiedy nocą można ogrzać się w plenerze. Siedzieliśmy z Redem na cmentarzu do 23. Dzień dzieci ognia.