Dziś wybraliśmy się z Pawłem nieco później na rowery, stąd nie mieliśmy dużo czasu na odkrywanie nowych terenów. Pojechaliśmy więc na Łabędy, tam zrobiliśmy małe zakupy i z całym towarem wdrapaliśmy się na rampę. Dzień ogółem był bardzo spokojny, niespotkaliśmy nietoperzy ;) ale za to uciekaliśmy przed strażą miejską z tradycyjnego powodu - brak świateł. Zapomniałem wspomnieć że Paweł zainwestował w nowe gumy, które właśnie ochrzcił. Jutro mamy plan ruszyć gdzieś dalej, oby pogoda nam dopisała.
Wreszcie zaliczyliśmy jakąś przygodę! :) Zgodnie z planem tego dnia spotkałem się z Pawłem. Zabrał swojego rumaka i zaczął opowiadać wczorajsze przeżycia z Ilonką ;] Kiedy ochłoną pojechaliśmy w stronę Szałszy na hałdę aby poszaleć. Zjazdy dostarczały nam mnóstwa emocji, wrażeń i adrenaliny, jednak odkryliśmy potem znacznie lepsze miejsce. Była to typowa trasa na pograniczu ostrego XC i freeride, oczywiście bardzo nam się podobało i spędziliśmy tam trochę czasu powtarzając zjazdy, kręcąc filmy i robiąc zdjęcia. Dalej pojechaliśmy ścieżką, która zaprowadziła nas prosto na Łabędy gdzie zatrzymaliśmy się aby zatankować i zregenerować siły. Po chwili przerwy czuliśmy się wciąż nie nasyceni wrażeń i pojechaliśmy w dalszą część lasu Łabędzkiego, gdzie Paweł pokazał mi ciekawe miejsce, w którym wypełniliśmy resztę dnia. Wyglądało to jak skate-park tyle że wykonany z naturalnej gleby, korzeni i desek. Poskakaliśmy trochę i próbowaliśmy każdych napotkanych dropów i hopek. Nakręciliśmy kilka kolejnych filmów i czas upłynął nam bardzo szybko. Robiło się ciemno, a jako, że do domu zostało nam 20km, zebraliśmy się i ruszyliśmy. Tego dnia jednak limit wrażeń nie został wyczerpany. Zaraz na początku drogi postanowiliśmy zatrzymać się przy jakimś sklepie i ugasić pragnienie. Gdy stanęliśmy Paweł dostrzegł, że rozdarł oponę i wystaje mu kawałek dętki. Zrobiło się ciekawe bo do domu został spory kawałek a mieliśmy godzinę 21. No nic, trzeba było ruszać. Zaczęła się jazda po krawędzi z czasem i wytrzymałością dętki. Ujechaliśmy z 2km i stało się!.. Dętka pękła, powietrze uszło, do domu kawał drogi i na dodatek nie mieliśmy świateł. Mimo wszystko Paweł postanowił że pojedziemy dalej, bo co zrobić? Muszę przyznać że całkiem nieźle wyrabiał mimo oporu i czucia każdej najdrobniejszej nierówności.. Pozostała nam jeszcze tylko przeprawa przez las Maciejowski (Tym razem już nie sam^^) Przed Maciejowem zrobiliśmy krótką przerwę po ostrej walce Pawła z maszyną. Pogadaliśmy, zrobiliśmy mała sesje zdjęciową i pojechaliśmy. Wjazd w ciemny las z latarką w pół rozładowanym telefonie. Droga była mroczna i spokojna, jednak we dwóch było nam raźniej. Kilka set metrów przed wyjazdem z lasu o którym już podświadomie myśleliśmy nagle wyskoczył przed nami nietoperz! Reakcja była natychmiastowa, mało telefonu nie zgubiłem i nie wpadłem na Pawła ale utrzymałem równowagę i wyszliśmy cało z opresji. Jak by nie było, był to tylko mały nietoperz ale w takich okolicznościach i jeszcze niespodziewanych miałem prawo się wystraszyć. Jakoś wytrwaliśmy do końca i dotarliśmy do domu. Na miejscu byłem o 23:10. Podsumowując był to czas pełen spontanicznych akcji i niespodzianek. Jednym zdaniem - "Dzień pełen przygód!"
Na dziś zaplanowałem pojechać do Zbrosławic na "Ścianę Płaczu" aby pobić rekord prędkości, więc zebrałem się i ruszyłem... Na 5-10 km przed zamierzonym celem mój plan spalił na panewce, ponieważ słońce zaszło i postanowiłem wrócić. To była chyba jedyna mądra decyzja tego dnia.. Nigdy wcześniej nie najadłem się tyle strachu i adrenaliny jak dziś przejeżdżając przez pięcio kilometrowy odcinek lasu Maciejowskiego o godzinie 21-szej bez świateł. Musiałem się naprawdę wysilić i skoncentrować ponieważ moja widoczność wynosiła jakieś 5%, do tego dochodziły efekty dźwiękowe w zaroślach.. Nigdy więcej! Gdy wyjechałem z Maciejowa krzyknąłem do księżyca jak dzikie zwierzę. Nie pamiętam kiedy ostatnio ogarnęło mnie uczucie takiej otuchy i ulgi jak spotkanie ze znajomym miejscem gdzie drogi oświetlają latarnie, a w okolicy żyją ludzie i przejeżdżają samochody. Dziś uświadomiłem sobie jaką wartość ma nasze bliskie otoczenie. Często nie zdajemy sobie z tego sprawy zahipnotyzowani codzienną rutyną, jednak ma ono ogromne znaczenie, dlatego nie uważam tego dnia za stracony, mimo że zachowałem się odrobinę nieodpowiedzialnie. Co prawda prędkości nie pobiłem ale kolejnym pozytywem całego zdarzenia jest rekordowy godzinny dystans - 27,21 km :) Pod wpływem adrenaliny oczywiście.
Zaczęło się niepozornie, ot tak spontaniczna wycieczka. Ruszyliśmy z D. w stronę Rachowic gdzie zjedliśmy drugie śniadanie i rozmawialiśmy o kryzysie gospodarczym ;) Samtąd pojechaliśmy do Sierakowic i dalej w okolicę Rudnickiego lasu - zaliczyliśmy spory kawałek w terenie. Jakieś 2km od początku odcinka odkryliśmy kaplicę św. Magdaleny. Powstała w XVII w. przetrwała do dziś, została wybudowana z drewna dając niepowtarzalny efekt ;) Kaplica w lesie, w której odbywają się msze... Naprawdę zjawiskowe miejsce. W drodze powrotnej oderwałem się w Rachowicach od D. żeby nadrobić średnią. Pozostało mi 25 km - dotarłem w 59:45 min. Nowy rekord! Pozostało tylko wrócić do domu (5km) i zjeść upragniony obiad. Na miejscu okazało się że zrobiłem 82 km i czułem się całkiem dobrze.. Nienasycony dystansem wziąłem prysznic, zjadłem obiad i pojechałem na kopernik. Po drodze złapała mnie burza i przypadkowo spotkałem znajomych. Czas szybko upłynął i wróciłem. W domu spojrzałem na licznik i pomyślałem - "Jest! setka zaliczona ;)"
Rano wybrałem się nad wodę, zaraz po tym jak ogarnąłem się po wczorajszej wyprawie. Trochę mi to zajęło :) Gdy dojechałem na miejsce, cała elita "abstynentów" już tam była: Nat, Olka, Karo, Joka, Error i Darek. Wreszcie przyszedł czas na Odpoczynek i regenerowanie sił (skutki odczuwam do teraz). Wieczorkiem wyjazd na osiedle kopernika i pogaduchy w parku. W drodze dorwałem tunel za autobusem, który po chwili wyprzedzał Mikulczycką drugi autobus.. Niezła adrenalina :] Wjazd pod górkę z prędkością 50 km/h na oponkach 26x2,2 robi wrażenie.
Zaliczam do setki z wielkim wyrzutem sumienia że jej nie dobiłem. Byłem poprostu przekonany że ją przekroczyłem dlatego zostawiłem tą informację aż do domu gdzie odczytałem pomiar z licznika. Zaliczam także dlatego, że był to naprawdę ostry trening, prawie cały czas w terenie z wysoką średnią.
W Sierakowicach byłem tak wyczerpany, że gdyby nie 4zł które miałem i frytki które zrobiła mi pewna pani w smażalni ryb za tą okrągłą sumkę pewnie umarłbym gdzieś w trasie i wpadł do okolicznego rowu czy stawu.
Zadzwoniłem do dziadka, umówiliśmy się i postanowiłem go trochę pomęczyć. Zaraz po obiedzie pojechałem na waryniol skąd wyruszyliśmy w stronę Świętoszowic jednak odbiliśmy przed koleją w lewo prosto na Szałszę a dokładnie na hałdę. To naprawdę dobre miejsce do spinningu i innego rodzaju interwałowej jazdy. Potężne góry i męczące podjazdy. Oczywiście nie brakuje extremalnych zjazdów. Jest taki jeden, przyznam szczerze że mój pierwszy zjazd był za pomocą hamulców ^^ Tu można wyciągnąć kosmieczne prędkości. Licznik mam dobrej klasy, niestety na tak krótkim odcinku (zjazd podjazd) nie nadąża wyliczyć implsów magnesu przy tak odrzutowym przyspieszeniu dlatego zarejestrował skromne 50km/h. Z własnego doświadczenia mogę stwierdzić że było to o wiele więcej. Mam na to ciekawy przykład: Podczas zjazdu dochodzi się do tak mocnej prędkości że przy wjeździe dobija mi amortyzator do 80/100mm dla wzmocnienia tej bajki powiem tylko że amor to Tora 302 '08 a więc twrda sztuka dla kolarzy 90kg+ moja waga wynosi 60kg. Naprawdę czuć to przeciążenie i szybkość.
Wszystko za sprawą jednej "małej" rampy w Gliwicach.
Do zjechania z niej przygotowywałem się chyba godzinę. Gdy wszedłem na górę postanowiłem że już nie zejdę tylko zjadę... Stanąłem na progu i zwątpiłem. Patrzałem z góry i widziałem 45-cio stopniowe nachylenie i zjazd wprost do dziury. Najwięcej adrenaliny i strachu najadłem się patrząc dół i szykowaniem się do zjazdu niż samym zjechaniem. Okazało się że mimo wszystko to bardzo proste. Wrażeń nie zapomnę.
Amator bigosu. Gość, który nie potrafi jeździć prosto. Żywi się bananami i colą. Nie goli nóg i mówią do niego Jędris, zamiast JEDRIS!!
Sam o sobie ? "Jeżdżę wyczynowo bez ograniczeń, eksploracyjnie dla nowych terenów oraz z przyjemności i ciągłego sprawdzania swoich możliwości". Bonq