Rano do babci na obiad. Resztę dnia spędziłem w kuchni przez co wieczorem poczułem większe parcie na rower niż zwykle. Musiałem się dotlenić. Jutro kuchnia Chińska albo Meksykańska w zależności od kaprysu ;)
Do babci na obiad, potem rower, później do babci na kolacje :D Normalnie żyć nie umierać. Pogoda idealna to poleciałem w Opolskie. Jeszcze jakby mi ktoś jedzenie dowoził to nie schodziłbym dzisiaj z roweru do rana.
Przez całą wyprawę nad i z Bałtyku drogami krajowymi nie było większych przypałów z kierowcami. Dzisiaj sekunda nieuwagi i trzy razy miałem szanse na wypadek.
Pierwsza akcja w Bytomiu na podjeździe z łukiem w prawo kierowca tira tak mnie wyprzedził że gdybym nie zjechał na pobocze skosiłby mnie przyczepą. Ostro podniósł mi ciśnienie.
W Szałszy kolejny dupek! Ale w tak perfidnej sytuacji jeszcze się nie znalazłem. Lecę 40 przez skrzyżowanie z pierwszeństwem a z prawej nagle rusza białe tico. Nie było szans ominąć bo z przodu wpadłbym pod samochód a z tyłu stoi pickup w kolejce, który zatrąbił jak zobaczył co robi kierowca. Myślałem że pomnie, już widziałem jak wbijam się w jego drzwi. Wypiąłem się do tyłu jak posrany struś, wcisnąłem klamki na 120% i jakoś przylepiłem się do tego rozgrzanego asfaltu na styk z bokiem samochodu a gość po prostu pojechał z rozpędu. Fuck! Nogi z waty przez następne 10km. Miałem trochę już dosyć przygód ale kręciłem dalej bo jutro znowu pogoda ma się zepsuć a dzisiaj jeździ się wspaniale.
W Mikulczycach kolejne wymuszenie. Gość pierdolną że chodnikiem się nie jeździ. Kuźwa zabije, debilu twój prywatny chodnik !? Mam prawo. Zjechałem ciulowi na drogę i jechałem środkiem jednokierunkowej do samego końca. Już nie zatrąbił...
Jak tylko porządnie się wyśpię uzupełnię wpisy włącznie ze zdjęciami z całej wyprawy nad nasze polskie, zimne Morze Bałtyckie :) A na razie krótko...
Powrót był urozmaicony i jeszcze mi się udziela :) Ruszyliśmy przy prawie bezchmurnym niebie, 26 *C i w pełni zregenerowani. Już wtedy czułem że droga będzie przyjemna. Nic podobnego :D 25 km później pierwsza burza z przelotnym deszczem. Na szczęście zdążyliśmy się schować ale tylko na krótko, musieliśmy przecież jechać bo czas uciekał. Od tej pory do samego rana jechaliśmy przy mokrej nawierzchni. W nocy temperatura spadła do 15 *C, więc nie było mroźnie ale siąpiło deszczem do samego świtu. Około jedenastej zaczęło znów mocniej padać. Zatrzymaliśmy się za Inowrocławiem żeby przeczekać deszcz, zalepić buty taśmą i włożyć nogi w worki, żeby bardziej śmierdziały. Ostatecznie tak uszczelniłem swoje buty, aż było mi za gorąco :D ale od tej chwili poczułem przypływ mocy i od Strzelna do Konina lecieliśmy ze średnią 30. Średnie tempo przez 200km wynosiło 24, myślę że to i tak nieźle, zwłaszcza że co kilkadziesiąt kilometrów musiałem poprawiać bagażnik bo już nie wytrzymywał ciężaru i uginał się aż do opony. Wschód słońca na rowerze to z reguły pozytywne przeżycie, odżyliśmy na chwilę żeby potem łapać kryzysy na zmianę :D Zasypiałem na kierownicy. Litr coli postawił nas do pionu. W Sieradzu pół godziny przerwy na uzupełnienie zapasów w biedronie i zostawienie małego upominku dla jednej Pani z centrum, która nas przygarnęła w drodze nad morze. Następna dłuższa przerwa z resztą już zasłużona w znanej nam miejscowości Praszka. W tym samym czasie zaczął się ulewny deszcz. Okupiliśmy jedną pizzerie i zjedliśmy w końcu ciepłe żarcie :D Burza przeszła, niebo czyste, ruszamy! Już miało być pięknie do samego domu. Dojechaliśmy zaledwie do Gorzowa Śląskiego (10km) i tak się rozpadało że zaczęliśmy przemakać. Schować też nie było się za bardzo gdzie, więc lecieliśmy w burzy z deszczem pod wiatr. Gdyby nie ta nieprzespana noc może lepiej bym to zniósł ale tu dopadł mnie większy kryzys i miałem szczerze dosyć takiej drogi do domu. Gdyby nie Paweł, który dzielnie trzymał się cały czas z przodu odpuściłbym. Do domu setka, byliśmy przemoczeni, basen w butach, kieszeniach, wszędzie. Jak burza to i wiatr, wyziębiło nas cholernie. Po drodze takich przelotnych burzy było jeszcze 3. Deszcz odpuścił nam dopiero w Tarnowskich Górach. Cali mokrzy ale rozgrzani lecieliśmy już do samego domu.
I jeszcze trasa powrotu. Nic szczególnie ciekawego, 95% głównymi drogami :)
Trochę żałuje że załatwiliśmy cały wyjazd w tak krótkim czasie ale jestem szczęśliwy że wróciliśmy cali do domu, chociaż nie obyło się bez przygód ale o tym później.
Przed miejscowością Nowe, Raptor poleciał w swoją stronę bo już zamarzał od trzymania naszego tempa :) Nas też zaczęło wyziębiać. Deszcz jedynie siąpił ale przez 4h przemokliśmy w większości a jakby tego było mało ostatnie 50km przejechaliśmy już w Ulewie. Zaczęła się burza i wiatr. Nie było miło. Po wjeździe do Gruczna wróciła nam motywacja. Gruczno na zawsze zapamiętam jako oazę spokoju i pozytywnej energii :D
Dzisiaj więcej jeżdżenia niż fotografowania. Ręka dalej spuchnięta = jazda bez trzymanki. Paweł marudził, że tęskni za mamą to zdecydowaliśmy że to ostatni dzień naszego pobytu i postanowiliśmy przejechać centra Gdyni, Gdańska i raz jeszcze Sopotu. Po drodze złapał nas już standardowo deszcz :)
Zatrzymałem się i patrzę. Fajne kopuły, wyglądają jak prawdziwe :) Zaraz... one są prawdziwe :D
Po wycieczce ostatnie mega zakupy w biedronie. Obładowaliśmy się na zapas żeby w drodze na Śląsk nie zaliczać większych przerw. Wieczorem ustawka z flashem. Przed naszym polem ostatnie spotkanie z Tomkiem, który przyjechał swoim "No brakes" ostrym :)
Zaraz po wizycie poszliśmy do Olka i spółki oglądać mecz Polska - Gruzja. W sumie przez całą relacje nie wspomniałem że na naszym polu rozłożyli się znajomi ze Śląska. Solidna ekipa, więc między innymi dzięki nim nasz pobyt w czasie burzy nie zmarnował się tylko w namiocie :D
W nocy zjedliśmy konkretną kolację (pasztet) i przygotowaliśmy jedzenie na drogę. Ostatnia noc, trzeba się wyspać.
Z ciekawszych statystyk. Przejechałem po trójmieście ponad 100km z jedną ręką na kierownicy lub bez trzymania jej :D
Po walce z koniami zjedliśmy górę pasztetu i ruszyliśmy w miasto...
Przez moment myśleliśmy, że w Sopocie jest jakieś zgrupowanie. Chwilę później zadzwonił flash i poinformował że w Samborowej dolinie na górkach (Gdańsk) o 18 odbędzie się trening MTB z pro.. Podsycił w nas ogromną nadzieję na zobaczenie zawodowców akcji. A byliśmy w pobliżu, więc ruszyliśmy z pedała. Na miejscu okazało się że to tylko zgrupowanie zawodników z pomorskiego :D Fajne rowerki ale oczekiwania były większe :] Głodni ruszyliśmy w stronę namiotu.
Odprowadziliśmy Tomka do domu, w zamian pokazał nam gdzie stoi biedrona bo żywienie w Sopocie to absurd :) Biedrona znaleziona, nawet dwie. Jutro zrobimy nalot.
Amator bigosu. Gość, który nie potrafi jeździć prosto. Żywi się bananami i colą. Nie goli nóg i mówią do niego Jędris, zamiast JEDRIS!!
Sam o sobie ? "Jeżdżę wyczynowo bez ograniczeń, eksploracyjnie dla nowych terenów oraz z przyjemności i ciągłego sprawdzania swoich możliwości". Bonq