Park GL/Ognicho w lasku

Środa, 20 kwietnia 2011 · Komentarze(0)
Na dworze słońce, nawet żarówa. Grzeje i grzeje i nie chce przestać. Ekipa z całego Zabrza umówiona na ognisko, więc nie marnujemy pogody.
Spotkanie na Słonecznej, szybkie zakupy w Simply i na miejsce wskrzesić płomień. Zabawa z rozpaleniem trwała z 20 minut za nim zajęły się ogniem te cholerne badyle. Na szczęście zdążyliśmy z dupnym płomykiem na styk przed pierwszą częścią ekipy :) Jeszcze nie zaczęliśmy a już od samego dmuchania miałem problemy z równowagą. Czekanie na resztę spóźnialskich i na to, aż zajdzie słońce :) Ludzie dochodzili, na niebie robiło się różowo i co raz bardziej ogniskowo :D

Pierwsze w tym roku © Jedris


Następnie skupowisko tchnięte pudełkiem szczęścia Andrzejowego ruszyła w kierunku lasu. Gdzie szliśmy wiedzieli tylko Ci, którzy wiedzieli, reszta babrała się i zatapiała po drodze w błocie.
Jak się okazało - nad rzeczką, (bagnem) opodal krzaczka mieliśmy sąsiadów, więc tak to ruszyliśmy na nich przywitać się drewnem i żubrem.

Witajcie! Przybywamy w pokoju! Stanęli, otoczyli rozpalone ognisko i dokańczali przytaszczone piwka. W pierwszej chwili mówili o nas 'podejrzane typy przyszli z ciemnego lasu', a skończyło się na otwartym śpiewniku i dwóch gitarach :D Ale ich ognicho waliło takim żarem, że mi się włosy na łydkach skurczyły to rzuciłem, że musimy zobaczyć co u swoich. Na chwilę o nich zapomniałem ale to przez Adama i jawne ze swojego działania kiełbasy olewniki.

Po powrocie odurzeni widokiem, trzej panowie ognia postanowili pójść i zbierać mokre gałęzie aby wykazać się swoimi umiejętnościami i uratować to zasrane ognisko, które mizerniało z każdym łykiem piwa. Bo co tam taki mały płomień ? Trzeba iść i upierdolić drzewo.
Ja choćbym chciał to nie żartuje. Te dzikie mongoły wyłoniły się z lasu po połowie godziny z drzewem na plecach (razem z korzeniami) Nie pytałem jak tego dokonali ale zapoczątkowali nową akcje po stronie natury "wypierdolmy trzeci milion drzew - będzie więcej ognia"
Kiedy to my dokładaliśmy w najlepsze patole do ognia, pewni drwale postanowili pójść przez pole i wspomóc nas trochę, taszcząc ze sobą następny kontener drewna. Tak więc ogniska nie było końca. Nastąpił jednak początek jeszcze głupszych rozmów i genialnych pomysłów.

Jak już wykarczowali pół lasu a z reszty zostały same zgliszcza postanowili skończyć, bo ktoś pomyśli że nową drogę budują i skierowano się na bramę główną i odprowadzano kogo tylko można, do następnego skrzyżowania ;) Arnold, Hofman i ja udalim się na zasłużony spoczynek! Ognicho zaliczone. Kamil jedynie podpalił sobie rękę ale wszyscy poszli spać zmęczeni, brudni, szczęśliwi i najedzeni ? Rano wyciągałem patykiem kiełbasę z podeszwy...

Historia może gubić chronologię. Bo tak ;)

Wycieczka do Czech

Niedziela, 17 kwietnia 2011 · Komentarze(8)
Odwiedziłem Karvine, Orlove i Ostrave.
W ostatniej chwili zabrakło mi osoby towarzyszącej, baterii do aparatu, kilka godzin później dobrej drogi a przez to jedzenia, lamp a przede wszystkim mapy.
Przez chwilę trwałem w panicznym nastroju ale od początku.

Wystartowałem solo spokojnie o 11. Przejechałem Paniówki, Chudów, Orzesze i po równej godzinie drogi zeszło mi powietrze z tylnej opony. Racingi mają to do siebie, że jak tracą minimalnie ciśnienie od razu dają o sobie znać - rower niepewnie się buja. Miałem, więc sporo czasu na znalezienie sobie wygodnego miejsca i kilometr dalej zjechałem do lasu załatwić niewdzięczną.

Pierwsza wpadka © Jedris


Pierwszy defekt © Jedris



Jak widać nie chciało mi się urządzać za bardzo i szykowałem nową dętkę. 5 min później okazało się że ta sucz też jest dziurawa... nosz! Dobrze "Błądzą ci, którzy podczas wojny oczekują tylko powodzenia". Wtedy nie wiedziałem jeszcze że będę walczył...
Zalepiłem obie dętki i pół godziny później byłem już w trasie.
Dalej Żory, Jastrzębie Zdrój, Zebrzydowice i przejazd przez granicę.

I w zasadzie nie mam tu nic ciekawego do powiedzenia, następnym razem trzeba zapuścić się bardziej w Sudety motyla noga. Wystarczyła godzina błąkania się po Czeskich drogach a zacząłem źle się tu czuć. Po drodze minąłem tyle zakrętów że zapomniałem skąd przyjechałem. Totalnie zdezorientowany skupiłem się tylko na odnalezieniu Orlovy, a znalazłem się tuż pod Ostravą. Od teraz mniej więcej wiedziałem gdzie się kierować. Trafiłem na typowe tereny przemysłowe. Fatalnie chujowe horyzonty, wokoło fabryki, kopalnie, największe regiony wydobycia węgla kamiennego w tej części, jeden wielki syf. Pół godziny później pokazała się Orlova i 16:30 na zegarku.

Orlova Czechy © Jedris


Trochę mnie już siły opuściły ale w końcu znalazłem jedno zielone miejsce. Naładowałem się i zacząłem wracać, no tylko cholerka w którą stronę ?
Po 20 minutach zgubiłem starą drogę i dopadł mnie mały kryzys, bo na znakach pojawiły się nowe miejscowości a ja nie miałem nawet kawałka mapy!
Wiarę w siebie przywrócił mi ten znak:

Odnowa wiary © Jedris


Ale mnie radość ogarnęła! Nawet wyjąłem telefon żeby uchwycić ten moment :D Na następnym znaku było napisane "Katowice 65" ale leciało mi to totalnie. Liczyło się że wracam do swoich :) A Panu za pomysł na znak informacyjny dziękuję jak nie wiem co. Jakoś w Polsce nie Spotkałem się informacjami o Czeskich miastach. Licznik w tym momencie pokazywał 120km. Szybkie obliczenia i założyłem że na 160-165 będę już w znajomych terenach.
I tu się przeliczyłem, zaczęła się prawdziwa sztuka spartolenia.

Droga do domu po znakach. Najpierw kierunek Kato, później, Żory, Szczejkowice i z powrotem do Rybnika bo nie wiedziałem że Czerwionka leży na północy :( a Orzesza mi nie odnotowali. Ale to dopiero w domu się wkurwiałem, a najpierw trafiłem na dk78 już po zachodzie totalnie bez oświetlenia. Pragnąłem żeby mnie zgarnął jakiś radiowóz...
To było nienormalne, zadupiałem poboczem pod prąd krajową i jakimś cudem jeszcze żyje. Głodny, wyczerpany i spragniony walczyłem z własnymi słabościami. Nie taki był plan. Powoli napędzał mnie niepokój i byłem maksymalnie skoncentrowany. Gdybym nie znalazł w kieszeni słuchawek do telefonu nie wiem czy starczyłoby mi
motywacji. To mi bardzo pomogło, chociaż trochę mogłem oderwać się myślami od tego w jakiej dupie jestem i jakoś się wiozłem.
Kolejny kryzys złapał mnie jak już przytłoczony totalną ciemnością i oślepiony światłami samochodów zobaczyłem znak "Gliwice 23". Aż trudno opisać co wtedy poczułem. Ostatnio tak się czułem kiedy pierwszy raz zostałem w przedszkolu odebrany jako ostatni z grupy...

Kiedy znalazłem się obok Chudowa dostałem takiej mocy że mimo ponad 8 godzin kręcenia utrzymałem średnią ponad 25 do samego domu!

Nadszarpnąłem trochę kondycji z własnej winy ale wyciągnąłem wnioski i przyda się to doświadczenie za kilka miesięcy. Kolejnym plusem jest moje nawrócenie.

Póki co przysiągłem sobie "Nigdy więcej takich spontanicznych wycieczek", miałem szczęście (jak zwykle).

Technicznie

Sobota, 16 kwietnia 2011 · Komentarze(0)
Kategoria 0-25 km, Użytkowo
Pierwszy raz od prawie 5 dni na rowerze. Na dołek' ułożyć opony, bo krzywo dopasowały się na obręczach. Wywaliłem za dużo ludwika. Zaczęły luźno obracać się na feldze. Po napompowaniu 6atm w tylnej dętce pokazała się mała dziurka. Bawiłem się z tym ponad godzinę, z treningu nic nie wyszło bo miałem już zajęte popołudnie.

Wytrzymałość tlenowa

Poniedziałek, 11 kwietnia 2011 · Komentarze(0)
Kategoria 25-50 km, Trening
Zupełne wyczerpanie ostatnimi sesjami. Czuje spadek odporności. Przerwałem trening, złapało mnie przeziębienie.

Nie istnieją błędy - tylko lekcje

Niedziela, 10 kwietnia 2011 · Komentarze(0)
Kategoria 50-100 km, Trening
Szczerze myślałem że po ostatnich zmaganiach 3h na szosie to będzie pryszcz ale udzieliło się wczorajsze zmęczenie, stąd większość dystansu pokonana spokojnie. Jeszcze nie jestem na tyle mocny żeby walczyć z wiatrem.

Roweru nie umyłem ale łańcuch zmieniłem i styknie na dziś :] Przy skuwaniu sworzeń wygiął zewnętrzne ogniwo to zrobiłem też przeszczep całego jednego z rezerwy.

A z przeziębieniem to trochę na raty. Czuję się zdrowy jak jestem na rowerze, wracam i się zaczyna..

trening bez endu

Sobota, 9 kwietnia 2011 · Komentarze(0)
Dzisiejsze rowerowanie to istna fabryka endorfin, czyste przedawkowanie.
To miał być trening jak każdy inny. Wyjechałem z domu o 13 a wróciłem po 20.
Trochę kiepski dla mnie moment na kilku godzinne sesje ale zawsze mam wybór. Dzisiaj padło na pętlę w Rudzie i tam odbyła się prawdziwa rzeź.
Niby nic bo tylko się woziłem ale górki swoje zrobiły. Na miejscu najpierw zacząłem od oczyszczenia trasy bo rozbitych butelek na zjazdach nie brakowało
a ja dziękuję za kolejne przygody. Przejazd przez kładkę też mizerny bo woda przelała się na obu jej końcach. Mimo wszystko nie było dzisiaj mocnego na trasę w Rudzie...

Godzinę później dojechał Paweł i wykręciliśmy razem z 2 okrążenia bo złapał z przodu gumę. Standardowo nie byliśmy nań przygotowani i musiał wrócić do domu.
2 okrążenia dalej ja złapałem lacia i z buta poszedłem do domu.
Ale wróciłem! I spotkałem Pawła na miejscu w momencie jak łatał tylną dętkę...
Z reguły przez większość czasu tylko się mijaliśmy, głównie na trasie.

W sumie z Pawłem złapaliśmy 3 dziury i do tego dokładam 2 moje wywrotki.
Dystans trochę niewdzięczny jak na tyle godzin w siodle ale zaliczyłem prawie 2km w pionie w samym terenie.
Po wczorajszym przeziębieniu nie ma śladu ale po takim sforsowaniu zobaczymy co jutro pokaże. Nie dziwne że czuje się lekko zmaltretowany, podobnie jak mój rower, którego teraz nie ma kto umyć a jutro ciąg dalszy mocowania się.

Chciałbym tylko żeby dzisiejszy dzień nie poszedł na marne. Cholernie wyrobiłem tą trasę, na niej odparzyłem sobie.. jej zakręty biorę już przez sen.

W drodze do, 3 razy schodziłem z roweru żeby przejść przez "to" co zostawiła po sobie cicha noc
drzewko vs wiaterek © Jedris


Pierwsza kładka, której deski równają się poziomowi wody..
pierwsza kładka © Jedris


Drugi przejazd z bonusami. Przynajmniej żeby barierka była, ale na cholerę komu, to sobie leży obok. Na dnie.
i druga kładka © Jedris


Szeroki łuk i zjazd na krechę.
Koncentracja, równowaga, nerwowe operowanie hamulcami, a po drodze trzeba znaleźć czas na omijanie butelek.
Andrju jeszcze nie wie... © Jedris

uphill

Piątek, 8 kwietnia 2011 · Komentarze(0)
Kategoria 25-50 km, Trening
Trening na tolerancje laktatu. Złapało mnie jakieś cholerstwo i jeszcze dołożyłem do tego trening o dużej intensywności. Jestem ciekawy jak mnie jutro sieknie a w planie kilka godzin kręcenia...

Koniec leniuchowania

Środa, 6 kwietnia 2011 · Komentarze(3)
Jak na złość gdy tylko wskoczyłem na rower telefon dzwonił nieprzerwanie i z treningu dupa wyszła bo tętno nieregularne, to sobie z przyrodą dzisiaj poobcowałem. Żeby wszystko było takie proste jak sznurowanie butów ale nie żałuję. W Ptakowicach zainicjowałem kółko obserwatorów bocianów. Dla mnie pierwsze w tym roku. Zjechałem z szosy w pole i tak sobie przyglądałem się niezbitym dowodom na to że zimno już nie wróci. ;]

W domu zrobiłem sobie porządniejszy trening sprawdzający. Siła to zdolność przełamania czekolady na cztery kawałki i zjedzenia tylko jednego.
No i znowu lipa ale za to z miodem i orzeszkami :)

Ciconie penetratorzy
pierwsze ciconie © Jedris

Odpoczynek

Poniedziałek, 4 kwietnia 2011 · Komentarze(0)
Kategoria 0-25 km, Użytkowo
Wyczyściłem sprzęt po ścigu i cza było go doszlifować. Kręciłem się niedaleko domu, w razie gdyby mi się przypomniało że znowu czego nie skręciłem. Wszystko cacy tylko tora jest do zresetowania.

GP Silesia - Wodzisław Śląski

Niedziela, 3 kwietnia 2011 · Komentarze(4)
Dzisiejszą relację z wyścigu opowiedziałem już tyle razy że z pamięci powinienem wszystko skopiować ale wytrzepałem z siebie resztę szarych komórek, więc krótko.

Trasa była wymagająca technicznie z jednym jedynym 100 metrowym płaskim odcinkiem (start/meta). Pętla bardzo przypadła mi do gustu. Nie brakowało podjazdów na których pękały gwiazdeczki. Zjazdy zapamiętała większość włącznie z moim kolanem ale musiałem się poświęcić, inaczej wpadłbym na kolegę. Zaraz normalnie poszukam delikwenta na zdjęciach...
Bardzo dużo korzeni, szczególnie poprzecznych, przez które rzucało nami na wszystkie strony. Śliskie wiraże w piasku. Całe mnóstwo drzew i wystających konarów utrudniających przejazd. Okrążenie przemyślane, ciekawe z wykluczeniem miejsca na odpoczynek.
Nie zabrakło i elementu zaskoczenia. Część drogi wytyczona była kładką rozdzielającą staw na dwie części. Z drugiej strony, dojazd robił wrażenie jak patrzało się na pędzący peleton pomościkiem bez barier.

Trasa jednym słowem - zajebista!

Koncentracja przed startowa i wygrzewanie na słońcu najcieplejszego dnia w tym roku.

GP Silesia - Wodzisław Śląski © Jedris


Czas: 1:19h
Miejsce: 18
Rating: 31%
up: 160m 1ok.