Jak w opisie, dałem dziś czadu z Pawłem w terenie. Prawie 3/4 drogi po śniegu. Jazda interwałowa. Wszystko było wporządku, do czasu. 5km od domu ciągnąłem język po asfalcie kompletnie przemoczony, wyczerpany i tak głodny że oddał bym buty za ogórka. Zabawa na śniegu była fajna. W lesie widzieliśmy stado saren i ani jednej wywrotki przy 100+ poślizgach.
Pierwszy dzień wolny zaraz po świętach. Wybraliśmy się z Pawłem na rower korzystać z typowo wiosennej pogody. Oczywiście nie obyło się bez historii. Paweł zgubił znów licznik. Leżał sobie spokojnie przez godzinę na chodniku nie zauważony przez nikogo. Znów Paweł go znalazł i kolejny raz to udokumentowaliśmy fotką. Jeździliśmy po lodzie na boisku do fuBall spielen i kręciliśmy ewolucje. Spokojnie każdy zaliczył po 4 gleby, w tym jedna moja uwieczniona na filmie z kamerą w kroczu. Złamałem przednią lampkę, pękł mi koszyk do bidonu i co najgorsze pękł i wylał mi wyświetlacz w mp3 o czym dowiedziałem się dopiero dwie godziny poźniej. Jakimś fartem mnie się nic nie stało ale po upadku bolał mnie obojczyk. Pojechaliśmy na Hagera, na rundkę w rzucaniu do latarni pseudo jabłkami, którą to znowu przegrałem. Z nudów zaczęliśmy machać do kierowców, którzy na nas trąbili. Dzień zakończyliśmy sparkami w Fear'a. Acha! Bym zapomniał, dziś zjeżdżąjąc z Mikulczycjiej ustanowiłem nowy i za razem czwarty w tym roku rekord prędkości.
Tego dnia prawdopodobnie nie zapomnę. Dostałem 1 na semestr z zawodowego i urwałem się wcześniej ze szkoły bo nie mogłem tego znieść. Tak mną targało, że wziąłem rower i pojechałem przed siebie. Trafiłem na drogę polną w kierunku do Rachowic. Praktycznie 90% drogi jechałem po śniegu przy temperaturze -13. Napój w bidonie mi zamarzł i musiałem wracać. Jazda była dość wyczerpująca ale to dobrze mi zrobiło. Wracając odwiedziłem Dzidka i zjadłem dobrą kolację. Rozmowa bardzo się przydała, trochę mnie podbudowała i zmobilizowała do pracy.
Zapuściłem się... Rower ma taki syf na sobie że przerzutka odmówiła mi posłuszeństwa i nie zrzuca mi na korbie łańcucha. Czekając na Pawła jeździłem po okolicy. Spotkaliśmy się na Bruno, skąd pojechaliśmy na Webera. Włamaliśmy się na działki lub jak kto woli "weszliśmy" odwiedzić miejsce wspomnień z dzieciństwa. Nocą wszystko wygląda inaczej ale i tak było fajnie. Spowrotem przeskoczyliśmy przez płot i wróciliśmy na Gdańską gdzie rozstaliśmy się. Pojechałem do D. obgadać kwestię ramy. Przy okazji poznałem pana Tomka, znajomego informatyka. Charakterystyczny facet :) Muszę w końcu zrobić porządek z rowerem, już zapomniałem jaki ma kolor.
Dzięki nadziei wybuchamy entuzjastycznym śmiechem i podnosimy się po kolejnych upadkach. Umówiony wypad z Pawłem na zakończenie miesiąca i jazda po bagnach w Maciejowie. Zaczęliśmy z Zaborza - jechaliśmy w stronę "grosza" kiedy w połowie drogi Pawła spotkała niespodzianka. Zgubił licznik! Jest godzina 18, ciemno, mokro, na ziemi pełno liści. Przejechany kawałek od domu też był spory, także myśli potęgowały beznadziejną sytuację. I tu pojawił się wątek nadziei.. Kiedy wracaliśmy szukając go w trawie i błocie myśleliśmy jakie są szanse znalezienia go. Uczucie niespecjalnie ciekawe, to jeden z tych momentów kiedy zaczynasz godzić się z utratą czegoś bezcennego. Wiadome jest że nie należy przywiązywać się do rzeczy materialnych tylko do ludzi, natomiast licznik dla roweru jest odzwierciedleniem i dowodem jego życia. Starałem się postawić w jego sytuacji, dlatego cholernie mu współczułem i wtedy usłyszałem zbawienne "Kurwa jest!!" Paweł znalazł licznik tóż przy płocie zaraz na początku naszej trasy. To było naprawdę dobre. Ja byłem w szoku a Paweł cieszył się jak dziecko. Napakowani euforią cieliśmy zgodnie z planem w kierunku skrzyżowania Bytomskiej/Hagera. Po drodze padło ciekawe zdanie. "Nie mogę się już doczekać Mazovi". Ciekawe i to nie przez przypadek, powiedział to Paweł i wyprzedził mnie o 1-milisekundę bo właśnie chciałem powiedzieć to samo. W każdym razie będziemy to wspominać bo narazie oboje żyjemy tą imprezą a niedawno właśnie poznałem termin rozgrywek. Na miejscu znaleźliśmy grosz na swoim miejscu nietknięty. Kiedy to piszę ma już 60 dni. Przejeżdża koło niego codziennie tysiące ludzi i nikt go jeszcze nie ruszył. Dalej pojechaliśmy do lasu bawić się w błocie i szukać Wacka po ciemku. Czas szybko upłynął. Ostatni przystanek Multikino, czułe i romantyczne pożegnanie i jjazda za 156 na plac teatralny, szybki przejazd przez centrum. Jeszcze tylko zjazd ze ścieżki rowerowej i satysfakcjonujące minięcie się ze strażą miejską. Jak wcześniej pisałem żeby nie przywiązywać się do rzeczy materialnych, tak teraz czuję, że zajebiście było zainwestować w baterię do świateł. Myślę, że jak na 5h spędzonych razem, przejechanie wspólnie na rowerze połowy tego czasu, to imponujący wynik.
P.S. Dla tych co nie są na bieżąco, Wacek to nietoperz.
Ostatnio zrobiłem się jeszcze bardziej leniwy i jakoś brak mi motywacji do jeżdżenia. Ale jak już gdzieś pojadę, to bardziej turystycznie. Lubię eksplorować nowe miejsca i uwieczniać je na fotografiach. Czasami się ścigam, ale bez żadnych sukcesów, ot tak dla rozrywki i zaspokojenia głodu rywalizacji. Mój fetysz to podjazdy, gubienie się w lasach, lądowanie w bagnach.
Nie tak miał wyglądać ten dzień! Najlepsze są te nie planowane, mimo to, wszystko zaczęło się spokojnie i nie zapowiadało takiej wpadki. Spotkałem się z Pawłem, zabrałem rower i pojechaliśmy w stronę Rokitnicy bić rekordy prędkości. Nie udało się (tym razem), bus jechał z umiarkowaną prędkością i nawet nie dał mi się porządnie zmęczyć. W sumie jak na przymrozek zaliczyliśmy dobry kawałek. Planowałem jeszcze wpaść do D. umówić się na serwis "Anny Purny" ale nie wypaliło...
Masz! Prosta droga, spokojna ulica, niecały kilometr do celu. Nagle z ciemnej posesji wyjeżdża jakiś wóz. Kurwa! lodówa. Nie mam świateł! "Zachowaj spokój" - pomyślałem i mijając poczułem lekki niepokój ale tkże pewność siebie i że po prostu mi się upiecze.
Spierdalaj o matko nadziejo! "I tak cię udupimy!" usłyszałem jednocześnie z sygnałem koguta. Jedyne co przyszło mi do głowy w tej chwili było bardzo proste. Zatrzymać się, wziąć dwa wdechy, uśmiechnąć się, wytłumaczyć i dogadać. W końcu było zimno, ciemno i późno. Każdy człowiek na poziomie nie dobija leżącego. Nie tym razem, trafiłem na bardzo sympatycznego [...] który nie grzeszył swoją wiedzą, bystrością i językiem wyjętym prosto z kodeksu i etykietki przykładnego stróża prawa, na dodatek młody i niedoświadczony leszcz w obecności starszego doświadczeniem musiał się popisać. Menda społeczna, tzw. ów funkcjonariusz trzymał mnie na zasranym przez psy chodniku ponad pół godziny przy zerowej temperaturze. Następnym serdecznym gestem z jego strony było wręczenie mi mandaciku i podpisaniu się na nim. Palce miałem zamrożone na kość, spostrzegawczy facet z niego, zauważył to i uprzejmie zapytał czy dam radę. Na koniec pożegnał mnie czułym słowem. "Może pan teraz prowadzić rower, dziękuję, to wszystko, dobranoc". Chyba sobie kpisz! pomyślałem. Z potulnego baranka w bezczelnego buntownika zamieniłem się już gdy poprosił mnie o legitymację, a więc nie odpuściłem mu i odparłem. "Dla pana na pewno, dziękuję za wyrozumiałość i żegnam". Kiedy byłem już za samochodem krzyknął: "mogło być więcej". Na to ja, wsiadłem na rower i pojechałem w osiedle. Dlaczego wcześniej tego nie zrobiłem ? Tego nie wiem. Odezwała się we mnie jakaś chora uczciwość i chęć rozmowy. Żyjemy w Polsce, trzeba mieć się na baczności i twardo stąpać po ziemi.
Miśki to z reguły ofermy i niedouki, nie wykazują się umiejętnością negocjacji i porozumienia.
CHŁOPAKI NIE PŁACĄ!!
Jak w każdej bajce musi być morał. Nauczyłem się dzisiaj jakie konsekwencje grożą za brak świateł. Wyciągnąłem wnioski i teraz będę wiedział jak prawidłowo zachować się w przyszłości. Otóż...
Tradycyjnie spotkaliśmy się z Pawłem i to równocześnie w tym samym miejscu spotykając znajomych pod wiatrakiem. Postaliśmy, pogadaliśmy i postanowiliśmy ruszyć przed siebie. Zaczynam odczuwać skutki braku wolnego czasu na rower, brak kondycji nie sprzyja do tego żeby poszaleć, mimo wszystko i tak daliśmy dzisiaj czadu - szczególnie jadąć treningową pętle (9.3km) z czasem poniżej 20 min współpracując. To było niezłe tempo i solidna rozgrzewka biorąc pod uwagę warunki pogodowe. Robi się co raz zimniej i nie wyobrażam sobie całkowitej przerwy z rowerem już w jesieni. Czas na podsumowanie tygodnia i podjęcie ważnych decyzji w kwestii przygotowań do Mazovii 10'
Ciężki dzień, po wczorajszym "kaktusie", wszystkie mięśnie się zastały. Ćwiczyliśmy z Pawłem wheeliego na parkingu przed trasą wyścigu. Nic specjalnego ale opracowaywaliśmy ostatnie strategie przed jutrzejszym pojedynkiem. Damy z siebie wszystko!
Amator bigosu. Gość, który nie potrafi jeździć prosto. Żywi się bananami i colą. Nie goli nóg i mówią do niego Jędris, zamiast JEDRIS!!
Sam o sobie ? "Jeżdżę wyczynowo bez ograniczeń, eksploracyjnie dla nowych terenów oraz z przyjemności i ciągłego sprawdzania swoich możliwości". Bonq