Dzisiejszy dzień był chłodny i deszczowy. Plany były zupełnie inne - miałem wpaść na Kopernik bo szykowała się parapetówka, niestety rodzice Natali nigdzie nie wyszli i brakowało "wolnej chaty", więc skoczyliśmy z Pawłem po rower i postanowiliśmy że gdzieś pojedziemy (godz 19:00). Z początku był z nami Marcin ale stan techniczny jego roweru nie pozwolił mu na dalszą jazdę i odwieźliśmy go na stadion górnika gdzie umówił się z kumplami. Kiedy się pożegnaliśmy była godz. 19:50 już po zachodzie. Wtedy padła spontaniczna propozycja pojechania do Chudowa. Pojechaliśmy więc, odkrywając kolejny nowy las nocą (Makoszowy) tym razem z oświetleniem, także nie było większej adrenaliny, odgłosów lasu i niespodzianek. Do Chudowa dotarliśmy o 21:20, więc było zupełnie ciemno, za to oświetlenie zamku dawało niesamowity efekt. Zaraz obok stała oberża świeżo wybudowana na starych fundamentach spichlerzu który kiedyś tam istniał. Bardzo przytulne miejsce, nawet nocą. Przejdźmy do sedna. Najważniejszym wydarzeniem tego dnia, dla mnie, w drodze powrotnej na osiedlu "Janek" było przekroczenie 1000km w 1 miesiąc :) Super uczucie - osiągnąłem cel. Pojechaliśmy do okolicznego sklepu opić całe wydarzenie.. Mirindą ;] Ogólnie dzień był bardzo spokojny i mieliśmy umiarkowane tempo. Zapewne wszystko przez warunki pogodowe i błoto...
Dziś wybraliśmy się z Pawłem nieco później na rowery, stąd nie mieliśmy dużo czasu na odkrywanie nowych terenów. Pojechaliśmy więc na Łabędy, tam zrobiliśmy małe zakupy i z całym towarem wdrapaliśmy się na rampę. Dzień ogółem był bardzo spokojny, niespotkaliśmy nietoperzy ;) ale za to uciekaliśmy przed strażą miejską z tradycyjnego powodu - brak świateł. Zapomniałem wspomnieć że Paweł zainwestował w nowe gumy, które właśnie ochrzcił. Jutro mamy plan ruszyć gdzieś dalej, oby pogoda nam dopisała.
Na dziś zaplanowałem pojechać do Zbrosławic na "Ścianę Płaczu" aby pobić rekord prędkości, więc zebrałem się i ruszyłem... Na 5-10 km przed zamierzonym celem mój plan spalił na panewce, ponieważ słońce zaszło i postanowiłem wrócić. To była chyba jedyna mądra decyzja tego dnia.. Nigdy wcześniej nie najadłem się tyle strachu i adrenaliny jak dziś przejeżdżając przez pięcio kilometrowy odcinek lasu Maciejowskiego o godzinie 21-szej bez świateł. Musiałem się naprawdę wysilić i skoncentrować ponieważ moja widoczność wynosiła jakieś 5%, do tego dochodziły efekty dźwiękowe w zaroślach.. Nigdy więcej! Gdy wyjechałem z Maciejowa krzyknąłem do księżyca jak dzikie zwierzę. Nie pamiętam kiedy ostatnio ogarnęło mnie uczucie takiej otuchy i ulgi jak spotkanie ze znajomym miejscem gdzie drogi oświetlają latarnie, a w okolicy żyją ludzie i przejeżdżają samochody. Dziś uświadomiłem sobie jaką wartość ma nasze bliskie otoczenie. Często nie zdajemy sobie z tego sprawy zahipnotyzowani codzienną rutyną, jednak ma ono ogromne znaczenie, dlatego nie uważam tego dnia za stracony, mimo że zachowałem się odrobinę nieodpowiedzialnie. Co prawda prędkości nie pobiłem ale kolejnym pozytywem całego zdarzenia jest rekordowy godzinny dystans - 27,21 km :) Pod wpływem adrenaliny oczywiście.
Rano wybrałem się nad wodę, zaraz po tym jak ogarnąłem się po wczorajszej wyprawie. Trochę mi to zajęło :) Gdy dojechałem na miejsce, cała elita "abstynentów" już tam była: Nat, Olka, Karo, Joka, Error i Darek. Wreszcie przyszedł czas na Odpoczynek i regenerowanie sił (skutki odczuwam do teraz). Wieczorkiem wyjazd na osiedle kopernika i pogaduchy w parku. W drodze dorwałem tunel za autobusem, który po chwili wyprzedzał Mikulczycką drugi autobus.. Niezła adrenalina :] Wjazd pod górkę z prędkością 50 km/h na oponkach 26x2,2 robi wrażenie.
Zadzwoniłem do dziadka, umówiliśmy się i postanowiłem go trochę pomęczyć. Zaraz po obiedzie pojechałem na waryniol skąd wyruszyliśmy w stronę Świętoszowic jednak odbiliśmy przed koleją w lewo prosto na Szałszę a dokładnie na hałdę. To naprawdę dobre miejsce do spinningu i innego rodzaju interwałowej jazdy. Potężne góry i męczące podjazdy. Oczywiście nie brakuje extremalnych zjazdów. Jest taki jeden, przyznam szczerze że mój pierwszy zjazd był za pomocą hamulców ^^ Tu można wyciągnąć kosmieczne prędkości. Licznik mam dobrej klasy, niestety na tak krótkim odcinku (zjazd podjazd) nie nadąża wyliczyć implsów magnesu przy tak odrzutowym przyspieszeniu dlatego zarejestrował skromne 50km/h. Z własnego doświadczenia mogę stwierdzić że było to o wiele więcej. Mam na to ciekawy przykład: Podczas zjazdu dochodzi się do tak mocnej prędkości że przy wjeździe dobija mi amortyzator do 80/100mm dla wzmocnienia tej bajki powiem tylko że amor to Tora 302 '08 a więc twrda sztuka dla kolarzy 90kg+ moja waga wynosi 60kg. Naprawdę czuć to przeciążenie i szybkość.
Wszystko za sprawą jednej "małej" rampy w Gliwicach.
Do zjechania z niej przygotowywałem się chyba godzinę. Gdy wszedłem na górę postanowiłem że już nie zejdę tylko zjadę... Stanąłem na progu i zwątpiłem. Patrzałem z góry i widziałem 45-cio stopniowe nachylenie i zjazd wprost do dziury. Najwięcej adrenaliny i strachu najadłem się patrząc dół i szykowaniem się do zjazdu niż samym zjechaniem. Okazało się że mimo wszystko to bardzo proste. Wrażeń nie zapomnę.
Tego dnia wybraliśmy się z chłopakami na kąpielisko leśne Maciejów
Pogoda była nie pewna, dlatego na basenie było tylko kilka osób^^ Prawie cały teren dla nas. Mimo słabej frekfencji spotkałem MarTynkę, dobrą kumpelę z gimnazjum (to były czasy). Zaskoczyła mnie :)
Po obiedzie wpadłem jeszcze na waryniol w odwiedzinki do Babci i Dziadka
Amator bigosu. Gość, który nie potrafi jeździć prosto. Żywi się bananami i colą. Nie goli nóg i mówią do niego Jędris, zamiast JEDRIS!!
Sam o sobie ? "Jeżdżę wyczynowo bez ograniczeń, eksploracyjnie dla nowych terenów oraz z przyjemności i ciągłego sprawdzania swoich możliwości". Bonq