Rano do babci na obiad. Resztę dnia spędziłem w kuchni przez co wieczorem poczułem większe parcie na rower niż zwykle. Musiałem się dotlenić. Jutro kuchnia Chińska albo Meksykańska w zależności od kaprysu ;)
Dzisiaj więcej jeżdżenia niż fotografowania. Ręka dalej spuchnięta = jazda bez trzymanki. Paweł marudził, że tęskni za mamą to zdecydowaliśmy że to ostatni dzień naszego pobytu i postanowiliśmy przejechać centra Gdyni, Gdańska i raz jeszcze Sopotu. Po drodze złapał nas już standardowo deszcz :)
Zatrzymałem się i patrzę. Fajne kopuły, wyglądają jak prawdziwe :) Zaraz... one są prawdziwe :D
Po wycieczce ostatnie mega zakupy w biedronie. Obładowaliśmy się na zapas żeby w drodze na Śląsk nie zaliczać większych przerw. Wieczorem ustawka z flashem. Przed naszym polem ostatnie spotkanie z Tomkiem, który przyjechał swoim "No brakes" ostrym :)
Zaraz po wizycie poszliśmy do Olka i spółki oglądać mecz Polska - Gruzja. W sumie przez całą relacje nie wspomniałem że na naszym polu rozłożyli się znajomi ze Śląska. Solidna ekipa, więc między innymi dzięki nim nasz pobyt w czasie burzy nie zmarnował się tylko w namiocie :D
W nocy zjedliśmy konkretną kolację (pasztet) i przygotowaliśmy jedzenie na drogę. Ostatnia noc, trzeba się wyspać.
Z ciekawszych statystyk. Przejechałem po trójmieście ponad 100km z jedną ręką na kierownicy lub bez trzymania jej :D
Pojechałem z Pawciem do Dąbrowy zobaczyć potyczki naszych rodaków. Jakoś tak wyszło że do teraz nie znam szczegółowych wyników. Wiem że wygrał znowu Kittel a w ucieczce jechała ta sama ekipa co wczoraj, także etap żywcem skopiowany z wczorajszego wyścigu, z tą różnicą że dzisiaj oglądaliśmy live for live :) Wycieczka okazała się owocna bo po za samym cieszeniem oka drogim sprzętem zgarnęliśmy 3 bidony, ekipy: Astany, AG2R i Skilla.
I podziękowania dla Reda, który odwalił dzisiaj 100% roboty, ja miałem kompletny brak mocy i jeszcze jakieś ekscesy żołądkowe. Po powrocie miałem dosyć. Jutro planujemy wybrać się do Katowic wspierać dalej naszych.
Najpierw wyrobić normę. Jeździło się słabo, miałem odczucie jakby mnie mięśnie hamowały a później na miejscówkę rozpalić ognicho mokrymi badylami. Obróciłem się na sekundę, Gobler pstryknął palcami i buch, mamy pożar. Przybyła wyjątkowo liczna ekipa i jak zwykle bawiliśmy się przednio. Około pierwszej przegonił nas deszcz, a później uciekaliśmy przed jakimiś kozakami którym nie podobało się, że idziemy tym samym chodnikiem. Nockę spędziliśmy w garażu w samochodzie.
Na masę wybrałem się dzisiaj wyjątkowo późno. Ekipę dogoniłem 2km od startu. Szybki przejazd, wspólny powrót z chłopakami i eskorta dosłownie pod sam dom :) Później koper i multi.
Na północ. Wyjechałem z domu w upale (32*C), zapuściłem się i w rezultacie 2 godziny uciekałem przed burzą. Złapała mnie dokładnie po przekroczeniu granicy Gliwic na 901 z Pyskowic, czyli dobre 40 minut mokrego prysznicu do domu. Biorąc pod uwagę moje przeziębienie, dzień dziecka może być kolorowy :D
Ale nie przesądzając nic, całkiem dobrze się jeździło. Na starcie humor zepsuł mi jeden babsztyl. Przejeżdżałem przez las w Maciejowie (po ścieżce rowerowej właściwie) i widzę na horyzoncie rodzinę zajmującą cały przejazd. Na pierwszy rzut oka wszystko ok, więc krzyczę - uwaga! Matka szafa stoi w zaparte i zajmuje większość drogi, stary walczy o kawałek, żeby nie wpaść do rowu, a dzieci tak samo bezczelne jak matka... Stoją i czekają upierdliwie aż dojadę, żeby mi głupio podocinać nie wiem po co i za co.. Mamuśka przywitała mnie "Jezu" i podobnie czule pożegnała "Jeb się". Taki plebs że szkoda języka i pojechałem.
Później w Kamieńcu morale mi skoczyło jak wyprzedziła mnie grupka dziewczyn na treningu :D Szosa oczywiście, więc nawet nie próbowałem deptać za nimi ale... 2 minuty później zaczął się podjazd i nieskromnie muszę przyznać że bez większego wysiłku zanotowałem pierwszą pozycję na szczycie :D Później tempo mocno im spadło bo urwałem się tak że mi zniknęły. I tu kolejne zaskoczenie, 10km dalej wzięły mnie ostro, że tak to ujmę i tyle je widziałem :D
Trasa przez: Zabrze, Maciejów, Szałsze, Boniowice, Kamieniec, Księży Las, Jasiona, Wojska, Kotków, Wielowieś, Jerzmanów, Kieleczka, Raduń, Borowiany, granica wojewódzka, Radonia, Błażejowice, Sieroty, Zacharzowice, Pyskowice, Gliwice, Maciejów [zj], Zabrze, Wanna. To sobie dziś Andrju ponabijał ;]
Kończy się drugi semestr, a więc tradycją już jest czerwiec kojarzący się z rękami pełnymi roboty, brakuje czasu na rower. Nawet on jest bardziej systematyczny ode mnie, niestety tylko w rozpadaniu się. Cube zawsze będzie niewyjaśnioną tajemnicą... [Piasta milczy (!?)]
Dzisiaj trening prowadzony przez: Kamieniec, Księży Las Vegas (zapodali :D), Wilkowice, Repty, Ptakowice, Bytom, Zabrze, Ruda Śl., centrum wszechświata albo imperium zła - Jodłowa. Kilka nowych tras dodałem do swojego mapnika i dalej powrót do zeszytów...
Amator bigosu. Gość, który nie potrafi jeździć prosto. Żywi się bananami i colą. Nie goli nóg i mówią do niego Jędris, zamiast JEDRIS!!
Sam o sobie ? "Jeżdżę wyczynowo bez ograniczeń, eksploracyjnie dla nowych terenów oraz z przyjemności i ciągłego sprawdzania swoich możliwości". Bonq