Mission failed. Założenie było takie, że jadę do Rudzińca oddać pożyczoną kamizelkę. W Gliwicach pomyliłem drogę i zamiast na Rudziniec, kierowałem się na Olesno. Nadrobiłem 20km jak dotarło do mnie, że to nie tędy. Musiałem zawrócić, za niecałą godzinę zachód, więc nie ma się co pchać. Wróciłem do domu. Październikowej setki nie będzie.
Początkowo na Rude coby wprowadzić mięśnie w stan aktywności rozwojowej. Dalej pokręcić się z Redem. Stereotypowo - wraz z upływem dodatniej temperatury poziom maniany wzrastał. Później na waryniol i siedzenie do późna nad "solaris".
Do Chorzowa z Pawłem. Podniecaliśmy się górkami, trawą, księżycem i chmurkami. A potem zaczęliśmy wjeżdżać po schodach, aż do mojej wywrotki, zaraz po której pojawił się jakiś kolega na rowerze. Czarny rycerz w zbroi dh fox (nie, to było tylko jedno z jego marzeń). Nie poznałem jego imienia, nie umówiliśmy się na kolejne spotkanie, nie poprosiłem o jego numer telefonu i nawet się nie całowaliśmy. Poznałem za to jego marzenia/kolejne cele (zauważyłem że mamy podobne), potem było zwyczajnie, normalnie, nieprzemijająco, czarująco. Romantyczne trzy kółeczka wokoło stawu w jakimś nowym, magicznym, nieznajomym miejscu i tematy egzystencjalne.
Przepis na udaną randkę, to czysty spontan. Szkoda tylko, że tak mało jest zmotoryzowanych kobiet. Gdzie ja sobie żonę znajdę jak nie na rowerze ?
Czuję moc :D Najpierw szosą do CMSu, następnie Maciejów, napełnianie bidonów, dalej droga do mnie, szybkie przebieranie i sru do lasu na górki. Ciemność dopadła nas pół godziny później ale kręciło się dobrze. Bardziej luźno i ostrożnie. Dzisiaj tylko jedna gleba. Pętla w 14:55
Ruda Śląska, pętla mistrzowskiej traski. Pierwsza sucha jazda w SPD i pierwsze 4 gleby. Tylko 1 kółko bo zimno i brak motywacji, bo na każdej górce zaliczam upadek :D Dalej do Pawełka obgadać kwestie inwestycji w klub. Jest dobrze, jesteśmy zdecydowani. 15m później poskładał rower i wyszliśmy pokręcić. Droga na Rokite i z powrotem. Lekkie jesienne przymulenie i zimne powietrze było do bani ale ogólnie kręciło się w porządku, nogi podawały ;]
Pojechałem do lasu rozruszać mięśnie. Troszkę mnie przymuliło, dopiero godzinę później wpadłem w swój rytm. Pogoda genialna na rower. Chwytam ostatnie ciepłe dni lata. Praktycznie we wszystkim kończy się sezon. Spotkałem Michała, do końca kręciliśmy razem. Rower całkiem nieźle zniósł wczorajsze górki. Zostało mi tylko dostawić adapter, bo tarcza z tyłu ociera. Podkładki czekają. Dzisiaj zdarzyło się coś jeszcze ale o tym napiszę w tygodniu.
Jak w tytule. Nuuda, ale zdałem!! Jedno sobie obiecałem. Już nigdy do tego nie dopuszcze. Nie jest to warte tyle stresu i szkoda wakacji. Jednak wszystko ma swoje plusy i minusy. Wkraczam w następny rok z zapasem motywacji :]
Start o 21:00 bez świateł i w drogę do miasta. Początek trasy przez las Świerczewskiego, ciemność totalna i pełen gaz. Przystanek, fontanny na 3go Maja. Paweł chciał mnie zamoczyć, zamiast tego sam wyjechał mokry, hehe. Później Maciejów, dopełnianie bidonu i jazda główną drogą do Gliwic. Bezcelowe kręcenie wokół rynku. Wszystko rozkopane. W takich wąskich przejściach jest ciasno i... pojechaliśmy dalej. Tunel za A4 i w drogę domu - avg 45km/h. Na miejscu kupiliśmy leszki i... 2 godziny później byliśmy na moim osiedlu. I dopiero zaczęliśmy pić!! Whatever :D Zrobiła się 2 w nocy i zza horyzontu wyskoczyły światła. 12 krążków rozproszonych po niebie. Myślę że to były paralotnie, chociaż nie wiem czy jest bezpieczne latanie nocą nad lasem. Następny był pokaz sztucznych ogni, a później piwo się skończyło i tak minęła nam noc.
Amator bigosu. Gość, który nie potrafi jeździć prosto. Żywi się bananami i colą. Nie goli nóg i mówią do niego Jędris, zamiast JEDRIS!!
Sam o sobie ? "Jeżdżę wyczynowo bez ograniczeń, eksploracyjnie dla nowych terenów oraz z przyjemności i ciągłego sprawdzania swoich możliwości". Bonq