Wpisy archiwalne w kategorii

Wypad

Dystans całkowity:5221.54 km (w terenie 1003.90 km; 19.23%)
Czas w ruchu:237:50
Średnia prędkość:21.95 km/h
Maksymalna prędkość:71.60 km/h
Suma podjazdów:157 m
Maks. tętno maksymalne:196 (100 %)
Maks. tętno średnie:158 (80 %)
Suma kalorii:10265 kcal
Liczba aktywności:94
Średnio na aktywność:55.55 km i 2h 31m
Więcej statystyk

Wypad z redbike'iem na keszing w okolice Lublińca

Sobota, 27 marca 2010 · Komentarze(0)
Długo oczekiwana setka stała się rzeczywistością :) (86')


Ekipa desantowa w postaci naszego elitarnego duetu - Paweł 'redbike & Andre 'Jedris jako AbsolwentMTB_TEAM rusza na północ w poszukiwaniu skarbów!

Jako że razem z Pawełkiem kochamy idiotyczne pomysły wybraliśmy się przed zachodem słońca do Lublińca na keszing jadąc głównymi drogami. Jedliśmy suche bułki, zgniłe banany i najlepszy w menu pasztet popijając wodą z kałuży. Po drodze mijaliśmy dzikie i mniej dzikie, niektóre nawet martwe zwierzęta. W lesie mieliśmy pecha i nie spotkaliśmy żadnych. Jadąc sobie szosą przez środek lasu nie wiadomo gdzie postanowiliśmy się zatrzymać na poboczu. Stała tam tablica z mapką okolicy. Szybka orientacja w terenie i niedaleko odbiliśmy do lasu jadąc przed siebie szukając szczęścia. Takie właśnie nas dopadło! Zauważyłem charakterystyczną drabinkę z pewnego zdjęcia, która zaprowadziła nas do stawu i rzeczki. 10 min w terenie i kesz został odkryty! Dochodziła godzina 22 i zrobiło się trochę zimno więc zaczęliśmy tańczyć. 2 technomuły w środku lasu gdzieś w Lublińcu, myślę że jak na nas to wyglądaliśmy całkiem normalnie. W drodze powrotnej powoli padały nam baterie w lampach, więc wybraliśmy najrozsądniejsze rozwiązanie...

"11"

Trzymamy się 11-stki, najbardziej ruchliwej drogi w tym terenie. Po drodze osobówki, ciężarówki i inne tirówki trąbiły na nas!! Jestem pewien że to z podziwu i szacunku o jakiej porze pocinają wyczynowi kolarze szosą. Godzina 1:10 postój na stacji benzynowej orlen i tankowanie hitami, nagle podjeżdża policja zaintersowana moimi lampami. Wyjaśniłem panom że jestem od kilku godzin w trasie i przód zgubiłem, a tył widać jak jest (bardzo) ciemno, oczywiście pełna powaga. Panowie doradzili nam jedynie żebyśmy unikali głównych dróg. Staliśmy tylko k***a na środku skrzyżowania dróg krajowych 78 i 94 :D Powiedziałem: Oczywiście, jasna sprawa, będziemy uważać. Następnie doszedł do nas jakiś ziomek, "zagorzały" fan Górnika Zabrze z pytaniem co my robimy ^^? Poczęstowaliśmy go ciastkami i już byliśmy dobrymi kumplami. Skubany jedno mi strącił puentując "p*****l to! heheRehe". Odchodził kilkakrotnie ale zaraz jak mu się to udało wrócił po ciastko na drogę. Dałem mu swoje a on się uśmiechnął, bezcenne :D Pojechaliśmy do domciu, na osiedlu miałem dst 96,5 km więc dokręcałem o 2-giej rano kółeczka wokoło domu. Dzień zakończyłem na całe szczęście w swoim łóżku w ubraniu razem z butami i kurtką odpływając w wirze całego szaleństwa.

Oj! Zaraz do kościoła...

II Sesje

Piątek, 5 lutego 2010 · Komentarze(0)
Kategoria Wypad, 25-50 km
Dzień wyprawy po okoliczne kesze.

Na samym starcie niespodzianka, koło stało na flaku! Zachód był za dwie godziny, więc trzeba się było sprężyć. Uporałem się w 15 min i pojechaliśmy. Razem z Adamem szukaliśmy tego dnia w 4 miejscach z czego udało się znaleźć 2 skrzynki. Było fajnie, szczególnie na opuszczonej wierzy ciśnień w lesie (Sośnica), o której krążyły legendy o błąkających duchach śmiałków którzy odebrali sobie na niej życie. Mroczne istorie dawały zastrzyk adrenalinki :D Okazało się że to bardzo spokojne i klimatyczne miejsce. Wspiąłem się na górę przez okno i ostrożnie przeszukiwałem teren, niestety mimo upływu czasu nie znalazłem nic. Nie chciałem schodzić na dół. Poświęciłem się na wejście do środka więc bardzo mi zależało. Ostatecznie Adam mnie przekonał i po iście alpejskich wyczynach zszedłem na dół. Na pewno jeszcze tu wrócę.

18,02km - 14,52km teren trudny
56 min
47.4km/h
avg 19,31km/h

Wyczerpanego Adama odprowadziłem do domu (Wyglądał jak moje tylne koło rano ;)) Sam wróciłem do domu i otrzymałem propozycję jazdy rowerem tym razem od Marka. Szybko zregenerowałem siły i pojechałem w stronę Maciejowa. Pojechaliśmy do Lasu (Maciejowskiego) Po jakimś kilometrze zatrzymaliśmy się w punkcie gdzie wycięto 50 metrówy pas drzew tylko po to, żeby skrócić w przyszłości drogę o parę kilometrów, ale to już temat na inne forum. Ruszyliśmy dalej w stronę wierzy radiostacji gliwickiej, dalej w kierunku najstarszego kościoła w Gliwicach (parafia św, Bartłomieja powstała około XIII wieku dzięki zakonowi Templariuszy) ..i powrót do domu. Marek w drodze mówił że daje radę jednak cały czas tłumaczył się że ma siodło za twarde.. :)

30,10km - 14,10km teren średnio-trudny
1:30 min
47.4km/h
avg 20,00km/h

Borowa Wieś

Niedziela, 24 stycznia 2010 · Komentarze(0)
Kategoria Spinning, Wypad, 0-25 km
Szybki wypad przed obiadem w kierunku Mikołowa odnaleźć jeden z caschy. Znowu dupa! W zimie nie da się szukać! Wszystko przymarznięte i zasypane, nie można też poświęcić chwili na szukanie. Rozgrzany, automatycznie zamarzałem. W każdym razie, miejsce odnalezione i na pewno jeszcze tam wrócę.

Wyszedłem z kolegą pobawić się na śniegu. Aspirynę i łóżko proszę!

Piątek, 8 stycznia 2010 · Komentarze(0)
Kategoria 25-50 km, Spinning, Wypad
Jak w opisie, dałem dziś czadu z Pawłem w terenie. Prawie 3/4 drogi po śniegu. Jazda interwałowa. Wszystko było wporządku, do czasu. 5km od domu ciągnąłem język po asfalcie kompletnie przemoczony, wyczerpany i tak głodny że oddał bym buty za ogórka. Zabawa na śniegu była fajna. W lesie widzieliśmy stado saren i ani jednej wywrotki przy 100+ poślizgach.

Poślizg kontrolowany i bulion z żółtkiem.

Piątek, 18 grudnia 2009 · Komentarze(0)
Kategoria Wypad, 25-50 km
Tego dnia prawdopodobnie nie zapomnę. Dostałem 1 na semestr z zawodowego i urwałem się wcześniej ze szkoły bo nie mogłem tego znieść. Tak mną targało, że wziąłem rower i pojechałem przed siebie. Trafiłem na drogę polną w kierunku do Rachowic. Praktycznie 90% drogi jechałem po śniegu przy temperaturze -13. Napój w bidonie mi zamarzł i musiałem wracać. Jazda była dość wyczerpująca ale to dobrze mi zrobiło. Wracając odwiedziłem Dzidka i zjadłem dobrą kolację. Rozmowa bardzo się przydała, trochę mnie podbudowała i zmobilizowała do pracy.

Wyżyć się i odstresować

Piątek, 4 grudnia 2009 · Komentarze(0)
Zapuściłem się... Rower ma taki syf na sobie że przerzutka odmówiła mi posłuszeństwa i nie zrzuca mi na korbie łańcucha. Czekając na Pawła jeździłem po okolicy. Spotkaliśmy się na Bruno, skąd pojechaliśmy na Webera. Włamaliśmy się na działki lub jak kto woli "weszliśmy" odwiedzić miejsce wspomnień z dzieciństwa. Nocą wszystko wygląda inaczej ale i tak było fajnie. Spowrotem przeskoczyliśmy przez płot i wróciliśmy na Gdańską gdzie rozstaliśmy się. Pojechałem do D. obgadać kwestię ramy. Przy okazji poznałem pana Tomka, znajomego informatyka. Charakterystyczny facet :) Muszę w końcu zrobić porządek z rowerem, już zapomniałem jaki ma kolor.

Okolice Gliwic

Piątek, 27 listopada 2009 · Komentarze(0)
Kategoria Wypad, 25-50 km
"Nadzieja umiera ostatnia"

Dzięki nadziei wybuchamy entuzjastycznym śmiechem i podnosimy się po kolejnych upadkach. Umówiony wypad z Pawłem na zakończenie miesiąca i jazda po bagnach w Maciejowie.
Zaczęliśmy z Zaborza - jechaliśmy w stronę "grosza" kiedy w połowie drogi Pawła spotkała niespodzianka. Zgubił licznik! Jest godzina 18, ciemno, mokro, na ziemi pełno liści. Przejechany kawałek od domu też był spory, także myśli potęgowały beznadziejną sytuację. I tu pojawił się wątek nadziei.. Kiedy wracaliśmy szukając go w trawie i błocie myśleliśmy jakie są szanse znalezienia go. Uczucie niespecjalnie ciekawe, to jeden z tych momentów kiedy zaczynasz godzić się z utratą czegoś bezcennego. Wiadome jest że nie należy przywiązywać się do rzeczy materialnych tylko do ludzi, natomiast licznik dla roweru jest odzwierciedleniem i dowodem jego życia. Starałem się postawić w jego sytuacji, dlatego cholernie mu współczułem i wtedy usłyszałem zbawienne "Kurwa jest!!" Paweł znalazł licznik tóż przy płocie zaraz na początku naszej trasy. To było naprawdę dobre. Ja byłem w szoku a Paweł cieszył się jak dziecko. Napakowani euforią cieliśmy zgodnie z planem w kierunku skrzyżowania Bytomskiej/Hagera. Po drodze padło ciekawe zdanie. "Nie mogę się już doczekać Mazovi". Ciekawe i to nie przez przypadek, powiedział to Paweł i wyprzedził mnie o 1-milisekundę bo właśnie chciałem powiedzieć to samo. W każdym razie będziemy to wspominać bo narazie oboje żyjemy tą imprezą a niedawno właśnie poznałem termin rozgrywek. Na miejscu znaleźliśmy grosz na swoim miejscu nietknięty. Kiedy to piszę ma już 60 dni. Przejeżdża koło niego codziennie tysiące ludzi i nikt go jeszcze nie ruszył. Dalej pojechaliśmy do lasu bawić się w błocie i szukać Wacka po ciemku. Czas szybko upłynął. Ostatni przystanek Multikino, czułe i romantyczne pożegnanie i jjazda za 156 na plac teatralny, szybki przejazd przez centrum. Jeszcze tylko zjazd ze ścieżki rowerowej i satysfakcjonujące minięcie się ze strażą miejską. Jak wcześniej pisałem żeby nie przywiązywać się do rzeczy materialnych, tak teraz czuję, że zajebiście było zainwestować w baterię do świateł. Myślę, że jak na 5h spędzonych razem, przejechanie wspólnie na rowerze połowy tego czasu, to imponujący wynik.


P.S. Dla tych co nie są na bieżąco, Wacek to nietoperz.