Zatrucie pokarmowe i w końcu grypa żołądkowa pozbawiła mnie zdolności do jazdy. Kondycja zerowa. Dzisiaj zdecydowałem się wyrwać z domu bo już dostawałem do głowy. Koncentracja na minus, w głowie mam bigos, widziałem jak się asfalt roluje.
Tydzień wolnego od szkoły zaowocował moim zainteresowaniem. Pojechałem do Arniego wyciągnąć gorące info. Wychodzi na to że nic nie straciłem oprócz pogody. Oh.
Sami kręciliśmy się po Zabrzu i skończyliśmy trip w środku lasu grubo po zachodzie skąd pojechaliśmy każdy w swoją stronę.
Gliwicka Masa Krytyczna. Ustawka z Redbikiem na Ruffles i szybko na zbiórkę. Zdążyliśmy na styk :] Mała pomoc ze strony kierowcy A4. Ruszyliśmy już tradycyjnie na przejazd po Gliwicach. Sympatycznie i z humorem. Powrót grupą w kierunku Zabrza podciągnął średnią.
Szybki powrót do domu i po kolacji wyjazd na burżuazję. Tym razem ognisko za polanką bo wszystkie miejscówki pozajmowane. Dalej zrobiło się chłodno i wróciliśmy. Nienasyceni zrobiliśmy zakupy i zorganizowanie nocnego maratonu. Połowa z nas zjechała ze zmęczenia, włącznie ze mną. Musiałem się otrząsnąć i szybko wrócić. Nawet nie patrzałem na termometr, wskoczyłem na DTŚ i w domu byłem za 10 min :)
Powrót z Łodygowic. Trzeba to otwarcie powiedzieć - wczoraj pogoda była zajebista. Śnieg w Maju :D Była panika że nas zasypie ale bardziej przerażała mnie wizja powrotu w krótkich spodenkach bo tylko takie ze sobą miałem :D Chyba nikt nie spodziewał się takiej pogody. Oczywiście popsuła nam plany, chłopaki się zmyli. My zostaliśmy sami w nadziei, że nie będziemy musieli polować na dziki. W akcie desperacji miał być powrotny pociąg do domu ale rano okazała się całkowita zmiana klimatu. Niebo bezchmurne i słońce powoli nagrzewało. Fakt że jeszcze było zimno bo jedynie 7-8 stopni ale ruszyliśmy już spokojni i w Bielsku czekało na nas 14 stopni. Od Bielska Raptus wyciskał ze mnie ostanie soki. Rozstaliśmy się w Mikołowie i każdy pojechał w swoją stronę.
Po obiedzie zrobiłem sobie mały rozjazd z bracikiem i skoczyliśmy po Pawła. Młody złapał gumę gdzieś między Szałszą a Czekanowem a my standardowo nie przygotowani wracaliśmy na szpilkach. Johnego udało się odholować i resztę dnia kręciliśmy się sami po Zabrzu.
Powrót do chłopaków. W Bielsku pomyliłem drogę i nadrobiłem kilka kilometrów. Słońce co raz niżej i zimno się robiło to się wkurzyłem i na A1 wskoczyłem. Nie pamiętam już gdzie odbiłem ale trafiłem do celu! Na miejscu pozytywnie zaskoczony. Kurde, warto było przejechać taki kawałek. Ejpok pierdyknął pyszną kolacje, po drugie z taką ekipą można się pośmiać i robić mocne kilometry. Wieczorem skok nad Żywieckie. Podczas powrotu zacząłem w końcu odczuwać zmęczenie. Byłem wielce napalony na zaliczenie każdej góry w okolicy ale majówka zaczęła mnie przerastać. Nie kontrolowałem tego :D Na jutro zapowiadali deszcz, więc szykowała się regeneracja. Pod koniec dnia przepieprzyłem jeszcze szpil w eurobiznes i wygrałem zmywanie.
Bohumin, Bogumin, wszystko jedno jak kto pisze. Ciężko było trafić do tej dziury. Spóźniony godzinę, pobiegłem do biura zawodów i zapisałem się bezproblemowo. Chwilowo ulżyło, do momentu jak się dowiedziałem, że start mam za 3h... Pomijając co było dalej z samego występu jestem całkiem zadowolony. Zanotowałem 9 miejsce. Ostatnie dystanse nie przeszkodziły w dobrej dyspozycji i na mecie po raz pierwszy w tym roku nie odczułem specjalnego przeciążenia co zmotywowało mnie do kolejnego wyjazdu...
Po powrocie skoczyłem z Johnym na waryniol zobaczyć finisz Toranagi. Pierwsza w życiu setka i to z rozmachem, bo aż 150km :]
Krótka fotorelacja z samego wyścigu: Rozgrzewka z Kondziosem, humory jeszcze nam nie opadały.
Z samego rana wjechaliśmy na górę Żar. Piotrek na starcie odstąpił mi szosę i mam mocne przeżycia za sobą :D Dziewiczy przejazd na ostrym kole, mega przyspieszenia i rekord prędkości.
Początkowe plany zakładały że koło południa dojadą do nas Ejpok i Wiśnia ale zaliczyli mały poślizg a na mecie zgubili drogę. Złożyło się na to że spędziliśmy w grupie niecałą godzinę a ja już spakowany zbierałem się do powrotu. Jakby nie telefon RedBika i ustawka na jutro zostałbym na miejscu ale dużo wcześniej zakładaliśmy starty, więc w drogę.
Majówka w Beskidach. Skorzystałem z zaproszenia raptora i razem skoczyliśmy do Łodygowic. Miejsce idealne do mocnych treningów jak i odpoczynku z czego korzystałem jak mogłem :) Pierwszego dnia poznałem okolicę a wieczorem skoczyliśmy nad Żywieckie. Dzisiaj też ujawniłem swoje zdolności kulinarne i ze zwykłego sosu zrobiłem zupę pomidorową. Cóż, i tak się najedliśmy ;] W Łodygowicach można spotkać tropikalne pająki. Występują w domach za łóżkiem (od strony głowy), a w szczególności w kuchni, wyskakują z nienacka i rzucają się na ludzi! Mają średnicę talerza zupy i są śmiertelnie obrzydliwe. Fuck!
To były weno twórcze święta. Po dwóch latach w końcu mnie wzięło i spłodziłem kolejny wozik. Padło na mustanga - poniżej efekt końcowy i ciekawostka taka dla tych co siedzą w rysunkach: Całość narysowana automatem bez zmiany twardości o grubości 0.7 :)
Przez święta tak się obżarłem że dzisiaj przeżyłem prawdziwy wytrysk mocy. Problem w tym że się cholernie zakwasiłem i nawet mi na mózg poszło co teraz odbija się echem. Dieta do bani, chodzę spać rano, wczoraj/dzisiaj była działka studentów, przeżyłem szok! Do wyboru wiatropylne killerki, przyklejone trupy albo zalane beki piwa. Mowa o samych babkach. Ludzi tyle że można okręt zatopić a znalazły się może dwie normalne. Szybko się zmyłem a dzisiaj zafundowałem sobie terapie szokową dla organów. Hard spinning - średnia z rozgrzewką i rozjazdem. Teren pagórkowaty, fragment terenu też był.
Mam teraz trochę wolnego, wszystkie prace przedświąteczne skończyłem już wczoraj, to korzystam z pogody i chwili jak mogę. Po południu kręcenie samemu po Zabrzu i Gliwicach, trochę terenu w większości trzymałem się szlaków rowerowych, które w sumie prowadzą donikąd ale miałem jakieś tam zajęcie. Spieprzyłem kolejne słuchawki i chyba znowu nie mam z czego słuchać muzyki. Wcześniej ale, zdążyłem usłyszeć że dzisiaj wypada noc spadających gwiazd...
Wróciłem do domu, zjadłem iście postną pomidorówkę i zacząłem szukać chętnych na oglądanie gwiazd. Znalazło się takich dwóch chojraków. Jednego zebrałem z burżuazji w zamian za napompowanie koła (uczciwy układ), ostatecznie koła nie dało się z powrotem założyć bo przerzutka była skrzywiona a Arni zmuszony był pożyczyć rower od taty. Faceci mają to do siebie że czują się na tyle mocni że w zupełności wystarcza im rower o masie zbliżonej do konia. Drugi bohater miał czekać na sk8 parku a znaleźli go dopiero w domu.
Skierowani na PGRy pojechali znaleźć miejscówkę na polu z wieżą ale nie spodobała się za bardziej bo za dużo świateł biło z centrum. Powrót do foxa, zakupy i pomysł na nową miejscówkę. Las! Wiadukt! Pojechali trzej Panowie Lasu w sam środek dżungli w Maciejowie, wdrapali się na platformę i rozłożyli kocyk :) Chwilowo (dopóki nie ruszy droga, a podejrzewam trochę to jeszcze potrwa ;)) to jedno z najlepszych punktów widokowych w naszej okolicy. Światła centrum zasłaniały drzewa po za tym do centrum w jedną i drugą stronę 10km :]
Posiedzieli, zjedli bułki bez masła, wypili wodę z jabłkiem, podniecali się posuwającymi kropkami i na finiszu zostali wywaleni przez ochronę :D Warto było! Przez 3 godziny trochę się naoglądałem
Powrót w postaci eskorty Adama, który umierał nam w siodle. Dalej kręcenie się z RedBikiem po nowej średnicówce i czułe rozstanie pod starym młynem.
Amator bigosu. Gość, który nie potrafi jeździć prosto. Żywi się bananami i colą. Nie goli nóg i mówią do niego Jędris, zamiast JEDRIS!!
Sam o sobie ? "Jeżdżę wyczynowo bez ograniczeń, eksploracyjnie dla nowych terenów oraz z przyjemności i ciągłego sprawdzania swoich możliwości". Bonq