Rowerem na Waryniol zostawić czyste ubrania i złożyć B&D nowo roczne życzenia. Następnie kopernik, a raczej biedrona i zakupy. Po, prowadząc rower poszliśmy w stronę kopernika, obładowaliśmy cały samochód i pojechaliśmy na imprezę sylwestrową. Miejsce docelowe: Gliwice Łabędy, cel: dobra zabawa! :D
Kilka statystyk podsumowujących ten rok: Dystans roczny: 4000 km Max prędkość: 62.9 km/h Max Vśr na dystansie: 36.10km/h\5.42km Max dystans godzinny: 27.21km Max dystans dzienny: 323.10km Max dystans tygodniowy: 523.10km Max dystans miesięczny: 1037.89km Najszybsza setka: 4:07:31 Najdłuższa trasa trwała:16h11min
Cele przyszło roczne: - Nie połamać się! - Wziąć udział w maratonie 24h, - Złożyć wymarzony rower, - Zrobić 8000km, - Zrobić setkę poniżej 4h, - Pobić rekord prędkości.
Pierwszy dzień wolny zaraz po świętach. Wybraliśmy się z Pawłem na rower korzystać z typowo wiosennej pogody. Oczywiście nie obyło się bez historii. Paweł zgubił znów licznik. Leżał sobie spokojnie przez godzinę na chodniku nie zauważony przez nikogo. Znów Paweł go znalazł i kolejny raz to udokumentowaliśmy fotką. Jeździliśmy po lodzie na boisku do fuBall spielen i kręciliśmy ewolucje. Spokojnie każdy zaliczył po 4 gleby, w tym jedna moja uwieczniona na filmie z kamerą w kroczu. Złamałem przednią lampkę, pękł mi koszyk do bidonu i co najgorsze pękł i wylał mi wyświetlacz w mp3 o czym dowiedziałem się dopiero dwie godziny poźniej. Jakimś fartem mnie się nic nie stało ale po upadku bolał mnie obojczyk. Pojechaliśmy na Hagera, na rundkę w rzucaniu do latarni pseudo jabłkami, którą to znowu przegrałem. Z nudów zaczęliśmy machać do kierowców, którzy na nas trąbili. Dzień zakończyliśmy sparkami w Fear'a. Acha! Bym zapomniał, dziś zjeżdżąjąc z Mikulczycjiej ustanowiłem nowy i za razem czwarty w tym roku rekord prędkości.
Tego dnia prawdopodobnie nie zapomnę. Dostałem 1 na semestr z zawodowego i urwałem się wcześniej ze szkoły bo nie mogłem tego znieść. Tak mną targało, że wziąłem rower i pojechałem przed siebie. Trafiłem na drogę polną w kierunku do Rachowic. Praktycznie 90% drogi jechałem po śniegu przy temperaturze -13. Napój w bidonie mi zamarzł i musiałem wracać. Jazda była dość wyczerpująca ale to dobrze mi zrobiło. Wracając odwiedziłem Dzidka i zjadłem dobrą kolację. Rozmowa bardzo się przydała, trochę mnie podbudowała i zmobilizowała do pracy.
..przez Maciejów. Chciałem sprawdzić swoje max avg w takich warunkach. Początek był kiepski, trzeba było się porządnie rozgrzać. Temperatura wynosiła -4*, zamarznięte błoto jest twardzsze niż korzenie. W taką pogodę już więcej nie pociągne. Jak wracałem, tak odmroziłem sobie palce, że nie poczułem kiedy przykleiły mi się do rogów.
Gdy to piszę właśnie pada śnieg. Mam nadzieję że nie zostawi po sobie śladu do jutra. Nie mam nic przeciwko żeby spadł w święta ale skoro ma się nie pojawić to niech się nie pokazuje w ogóle. Z wielkim celem wybrałem się dzisiaj do Maciejowa umyć rower, jednak skończyło się tylko na dobrych chęciach. Jakiś idiota podjebał szlauch, ale nie sprowokował mnie na tyle żebym skrobał z ramy błoto nożykiem. Jako że byłem w pobliżu Waryniola wpadłem do Dzidka pogadać o tym i owym. [Ubaw z mikrofonem i skypem] Standardowo droga powrotna nie była taka "zła"... Jak tylko wyjeżdżałem z osiedla mało nie potrąciłem dwóch policjantów, na szczęście miałem światła i słuchawki w uszach, więc pognałem dalej nie słuchając co mieli do powiedzenia. W pewnym momencie zauważyłem, że zaczął padać przelotnie śnieg, a gdy dojeżdżałem do centrum pod górę, miałem ostry w mordewind... trochę mnie to zmęczyło i spadła mi średnia. Jednak najbardziej wkurzyła mnie jazda od "Młyna", właśnie spawają tam tory na odcinku 0,5 km, także jechałem z prędkością babuni na spacerze i cała praca z budową średniej została zdeptana.
Zapuściłem się... Rower ma taki syf na sobie że przerzutka odmówiła mi posłuszeństwa i nie zrzuca mi na korbie łańcucha. Czekając na Pawła jeździłem po okolicy. Spotkaliśmy się na Bruno, skąd pojechaliśmy na Webera. Włamaliśmy się na działki lub jak kto woli "weszliśmy" odwiedzić miejsce wspomnień z dzieciństwa. Nocą wszystko wygląda inaczej ale i tak było fajnie. Spowrotem przeskoczyliśmy przez płot i wróciliśmy na Gdańską gdzie rozstaliśmy się. Pojechałem do D. obgadać kwestię ramy. Przy okazji poznałem pana Tomka, znajomego informatyka. Charakterystyczny facet :) Muszę w końcu zrobić porządek z rowerem, już zapomniałem jaki ma kolor.
Dzięki nadziei wybuchamy entuzjastycznym śmiechem i podnosimy się po kolejnych upadkach. Umówiony wypad z Pawłem na zakończenie miesiąca i jazda po bagnach w Maciejowie. Zaczęliśmy z Zaborza - jechaliśmy w stronę "grosza" kiedy w połowie drogi Pawła spotkała niespodzianka. Zgubił licznik! Jest godzina 18, ciemno, mokro, na ziemi pełno liści. Przejechany kawałek od domu też był spory, także myśli potęgowały beznadziejną sytuację. I tu pojawił się wątek nadziei.. Kiedy wracaliśmy szukając go w trawie i błocie myśleliśmy jakie są szanse znalezienia go. Uczucie niespecjalnie ciekawe, to jeden z tych momentów kiedy zaczynasz godzić się z utratą czegoś bezcennego. Wiadome jest że nie należy przywiązywać się do rzeczy materialnych tylko do ludzi, natomiast licznik dla roweru jest odzwierciedleniem i dowodem jego życia. Starałem się postawić w jego sytuacji, dlatego cholernie mu współczułem i wtedy usłyszałem zbawienne "Kurwa jest!!" Paweł znalazł licznik tóż przy płocie zaraz na początku naszej trasy. To było naprawdę dobre. Ja byłem w szoku a Paweł cieszył się jak dziecko. Napakowani euforią cieliśmy zgodnie z planem w kierunku skrzyżowania Bytomskiej/Hagera. Po drodze padło ciekawe zdanie. "Nie mogę się już doczekać Mazovi". Ciekawe i to nie przez przypadek, powiedział to Paweł i wyprzedził mnie o 1-milisekundę bo właśnie chciałem powiedzieć to samo. W każdym razie będziemy to wspominać bo narazie oboje żyjemy tą imprezą a niedawno właśnie poznałem termin rozgrywek. Na miejscu znaleźliśmy grosz na swoim miejscu nietknięty. Kiedy to piszę ma już 60 dni. Przejeżdża koło niego codziennie tysiące ludzi i nikt go jeszcze nie ruszył. Dalej pojechaliśmy do lasu bawić się w błocie i szukać Wacka po ciemku. Czas szybko upłynął. Ostatni przystanek Multikino, czułe i romantyczne pożegnanie i jjazda za 156 na plac teatralny, szybki przejazd przez centrum. Jeszcze tylko zjazd ze ścieżki rowerowej i satysfakcjonujące minięcie się ze strażą miejską. Jak wcześniej pisałem żeby nie przywiązywać się do rzeczy materialnych, tak teraz czuję, że zajebiście było zainwestować w baterię do świateł. Myślę, że jak na 5h spędzonych razem, przejechanie wspólnie na rowerze połowy tego czasu, to imponujący wynik.
P.S. Dla tych co nie są na bieżąco, Wacek to nietoperz.
Amator bigosu. Gość, który nie potrafi jeździć prosto. Żywi się bananami i colą. Nie goli nóg i mówią do niego Jędris, zamiast JEDRIS!!
Sam o sobie ? "Jeżdżę wyczynowo bez ograniczeń, eksploracyjnie dla nowych terenów oraz z przyjemności i ciągłego sprawdzania swoich możliwości". Bonq