SC Baltic Sea - Dzień 10,11#
Piątek, 12 sierpnia 2011
· Komentarze(2)
Kategoria Powyżej 100 km, Wyprawa, Zdjęcia
Pierwszy dzień nad morzem© Jedris
Jak tylko porządnie się wyśpię uzupełnię wpisy włącznie ze zdjęciami z całej wyprawy nad nasze polskie, zimne Morze Bałtyckie :) A na razie krótko...
Powrót był urozmaicony i jeszcze mi się udziela :) Ruszyliśmy przy prawie bezchmurnym niebie, 26 *C i w pełni zregenerowani. Już wtedy czułem że droga będzie przyjemna. Nic podobnego :D
25 km później pierwsza burza z przelotnym deszczem. Na szczęście zdążyliśmy się schować ale tylko na krótko, musieliśmy przecież jechać bo czas uciekał.
Od tej pory do samego rana jechaliśmy przy mokrej nawierzchni. W nocy temperatura spadła do 15 *C, więc nie było mroźnie ale siąpiło deszczem do samego świtu. Około jedenastej zaczęło znów mocniej padać. Zatrzymaliśmy się za Inowrocławiem żeby przeczekać deszcz, zalepić buty taśmą i włożyć nogi w worki, żeby bardziej śmierdziały.
Ostatecznie tak uszczelniłem swoje buty, aż było mi za gorąco :D ale od tej chwili poczułem przypływ mocy i od Strzelna do Konina lecieliśmy ze średnią 30. Średnie tempo przez 200km wynosiło 24, myślę że to i tak nieźle, zwłaszcza że co kilkadziesiąt kilometrów musiałem poprawiać bagażnik bo już nie wytrzymywał ciężaru i uginał się aż do opony.
Wschód słońca na rowerze to z reguły pozytywne przeżycie, odżyliśmy na chwilę żeby potem łapać kryzysy na zmianę :D Zasypiałem na kierownicy.
Litr coli postawił nas do pionu. W Sieradzu pół godziny przerwy na uzupełnienie zapasów w biedronie i zostawienie małego upominku dla jednej Pani z centrum, która nas przygarnęła w drodze nad morze.
Następna dłuższa przerwa z resztą już zasłużona w znanej nam miejscowości Praszka. W tym samym czasie zaczął się ulewny deszcz. Okupiliśmy jedną pizzerie i zjedliśmy w końcu ciepłe żarcie :D Burza przeszła, niebo czyste, ruszamy!
Już miało być pięknie do samego domu. Dojechaliśmy zaledwie do Gorzowa Śląskiego (10km) i tak się rozpadało że zaczęliśmy przemakać. Schować też nie było się za bardzo gdzie, więc lecieliśmy w burzy z deszczem pod wiatr. Gdyby nie ta nieprzespana noc może lepiej bym to zniósł ale tu dopadł mnie większy kryzys i miałem szczerze dosyć takiej drogi do domu. Gdyby nie Paweł, który dzielnie trzymał się cały czas z przodu odpuściłbym. Do domu setka, byliśmy przemoczeni, basen w butach, kieszeniach, wszędzie. Jak burza to i wiatr, wyziębiło nas cholernie. Po drodze takich przelotnych burzy było jeszcze 3. Deszcz odpuścił nam dopiero w Tarnowskich Górach. Cali mokrzy ale rozgrzani lecieliśmy już do samego domu.
I jeszcze trasa powrotu. Nic szczególnie ciekawego, 95% głównymi drogami :)
Trochę żałuje że załatwiliśmy cały wyjazd w tak krótkim czasie ale jestem szczęśliwy że wróciliśmy cali do domu, chociaż nie obyło się bez przygód ale o tym później.