Wpisy archiwalne w kategorii

Powyżej 100 km

Dystans całkowity:7867.27 km (w terenie 1461.86 km; 18.58%)
Czas w ruchu:315:29
Średnia prędkość:24.62 km/h
Maksymalna prędkość:76.00 km/h
Suma podjazdów:4107 m
Maks. tętno średnie:142 (72 %)
Suma kalorii:17881 kcal
Liczba aktywności:48
Średnio na aktywność:163.90 km i 6h 42m
Więcej statystyk

Góra św. Anny

Piątek, 24 czerwca 2011 · Komentarze(0)
Przyszedł czas kary dla Adama za wygrany zakład, czyli 120km za przegranego frejma (Przy okazji oberwało się Kamilowi). To się nazywa sprawiedliwość :D

Zebraliśmy się około 11, żeby wystartować w południe. Grzałka standardowo przywitał mnie w drzwiach ze zdziwieniem. Udało nam się przygotować w godzinę i ruszyliśmy na spontana bez żadnej mapki. Trasa jak się okazało nie była skomplikowana a przy okazji całkiem przyjemna. Mało samochodów, dużo zielonego i równa szosa.
Przejeżdżaliśmy przez Brzezinkę, Kleszczów, Rudno, Rudziniec, Wydzierów, Niezdrowice, Kędzierzyn, Zalesie, Lichynia, Leśnica i nasz cel Sankt Annaberg.
Zwiedziliśmy miejsce klasztoru i byłoby całkiem przyjemnie gdyby nie wiatr i zimno.

W drodze do Zabrza w Leśnicy zatrzymaliśmy się żeby zrobić małe zakupy na powrót. Później miałem okazję obserwować dwie pierwsze setki w życiu Słonecznej.

Wieczorem jeszcze ukoronowanie dystansu bohaterów i nocka z maratonem filmowym u Hofmana.

Bez namysłu stwierdzam, że taka kara to czysta przyjemność dla całej ekipy :) ...Może wreszcie wrócę do formy w snooka :D

Nocny trip

Sobota, 18 czerwca 2011 · Komentarze(0)
Piasta i klocki zamówione ale treningów odkładać nie można.
Dzisiaj w nocy razem z ojcem pojeździłem trochę po lesie i uodporniłem się bardziej psychicznie :D Szybka partia, praktycznie czułem się hamowany przez starszyznę. Ogólnie praca w tlenie oprócz kilku górek i ciągła, bez przerw, czasami tylko dolewka do bidonu 2 min.

Powrót z Raptorem

Środa, 4 maja 2011 · Komentarze(0)
Powrót z Łodygowic.
Trzeba to otwarcie powiedzieć - wczoraj pogoda była zajebista. Śnieg w Maju :D Była panika że nas zasypie ale bardziej przerażała mnie wizja powrotu w krótkich spodenkach bo tylko takie ze sobą miałem :D Chyba nikt nie spodziewał się takiej pogody. Oczywiście popsuła nam plany, chłopaki się zmyli. My zostaliśmy sami w nadziei, że nie będziemy musieli polować na dziki. W akcie desperacji miał być powrotny pociąg do domu ale rano okazała się całkowita zmiana klimatu. Niebo bezchmurne i słońce powoli nagrzewało. Fakt że jeszcze było zimno bo jedynie 7-8 stopni ale ruszyliśmy już spokojni i w Bielsku czekało na nas 14 stopni. Od Bielska Raptus wyciskał ze mnie ostanie soki. Rozstaliśmy się w Mikołowie i każdy pojechał w swoją stronę.

Po obiedzie zrobiłem sobie mały rozjazd z bracikiem i skoczyliśmy po Pawła.
Młody złapał gumę gdzieś między Szałszą a Czekanowem a my standardowo nie przygotowani wracaliśmy na szpilkach. Johnego udało się odholować i resztę dnia kręciliśmy się sami po Zabrzu.

wypad z bratem później z redbikiem po zabrzu

Beskidy, dzień drugi

Sobota, 30 kwietnia 2011 · Komentarze(0)
Z samego rana wjechaliśmy na górę Żar. Piotrek na starcie odstąpił mi szosę i mam mocne przeżycia za sobą :D Dziewiczy przejazd na ostrym kole, mega przyspieszenia i rekord prędkości.

Początkowe plany zakładały że koło południa dojadą do nas Ejpok i Wiśnia ale zaliczyli mały poślizg a na mecie zgubili drogę. Złożyło się na to że spędziliśmy w grupie niecałą godzinę a ja już spakowany zbierałem się do powrotu. Jakby nie telefon RedBika i ustawka na jutro zostałbym na miejscu ale dużo wcześniej zakładaliśmy starty, więc w drogę.

Łodygowice

Piątek, 29 kwietnia 2011 · Komentarze(2)
Majówka w Beskidach. Skorzystałem z zaproszenia raptora i razem skoczyliśmy do Łodygowic. Miejsce idealne do mocnych treningów jak i odpoczynku z czego korzystałem jak mogłem :) Pierwszego dnia poznałem okolicę a wieczorem skoczyliśmy nad Żywieckie.
Dzisiaj też ujawniłem swoje zdolności kulinarne i ze zwykłego sosu zrobiłem zupę pomidorową. Cóż, i tak się najedliśmy ;] W Łodygowicach można spotkać tropikalne pająki. Występują w domach za łóżkiem (od strony głowy), a w szczególności w kuchni, wyskakują z nienacka i rzucają się na ludzi! Mają średnicę talerza zupy i są śmiertelnie obrzydliwe. Fuck!

Wycieczka do Czech

Niedziela, 17 kwietnia 2011 · Komentarze(8)
Odwiedziłem Karvine, Orlove i Ostrave.
W ostatniej chwili zabrakło mi osoby towarzyszącej, baterii do aparatu, kilka godzin później dobrej drogi a przez to jedzenia, lamp a przede wszystkim mapy.
Przez chwilę trwałem w panicznym nastroju ale od początku.

Wystartowałem solo spokojnie o 11. Przejechałem Paniówki, Chudów, Orzesze i po równej godzinie drogi zeszło mi powietrze z tylnej opony. Racingi mają to do siebie, że jak tracą minimalnie ciśnienie od razu dają o sobie znać - rower niepewnie się buja. Miałem, więc sporo czasu na znalezienie sobie wygodnego miejsca i kilometr dalej zjechałem do lasu załatwić niewdzięczną.

Pierwsza wpadka © Jedris


Pierwszy defekt © Jedris



Jak widać nie chciało mi się urządzać za bardzo i szykowałem nową dętkę. 5 min później okazało się że ta sucz też jest dziurawa... nosz! Dobrze "Błądzą ci, którzy podczas wojny oczekują tylko powodzenia". Wtedy nie wiedziałem jeszcze że będę walczył...
Zalepiłem obie dętki i pół godziny później byłem już w trasie.
Dalej Żory, Jastrzębie Zdrój, Zebrzydowice i przejazd przez granicę.

I w zasadzie nie mam tu nic ciekawego do powiedzenia, następnym razem trzeba zapuścić się bardziej w Sudety motyla noga. Wystarczyła godzina błąkania się po Czeskich drogach a zacząłem źle się tu czuć. Po drodze minąłem tyle zakrętów że zapomniałem skąd przyjechałem. Totalnie zdezorientowany skupiłem się tylko na odnalezieniu Orlovy, a znalazłem się tuż pod Ostravą. Od teraz mniej więcej wiedziałem gdzie się kierować. Trafiłem na typowe tereny przemysłowe. Fatalnie chujowe horyzonty, wokoło fabryki, kopalnie, największe regiony wydobycia węgla kamiennego w tej części, jeden wielki syf. Pół godziny później pokazała się Orlova i 16:30 na zegarku.

Orlova Czechy © Jedris


Trochę mnie już siły opuściły ale w końcu znalazłem jedno zielone miejsce. Naładowałem się i zacząłem wracać, no tylko cholerka w którą stronę ?
Po 20 minutach zgubiłem starą drogę i dopadł mnie mały kryzys, bo na znakach pojawiły się nowe miejscowości a ja nie miałem nawet kawałka mapy!
Wiarę w siebie przywrócił mi ten znak:

Odnowa wiary © Jedris


Ale mnie radość ogarnęła! Nawet wyjąłem telefon żeby uchwycić ten moment :D Na następnym znaku było napisane "Katowice 65" ale leciało mi to totalnie. Liczyło się że wracam do swoich :) A Panu za pomysł na znak informacyjny dziękuję jak nie wiem co. Jakoś w Polsce nie Spotkałem się informacjami o Czeskich miastach. Licznik w tym momencie pokazywał 120km. Szybkie obliczenia i założyłem że na 160-165 będę już w znajomych terenach.
I tu się przeliczyłem, zaczęła się prawdziwa sztuka spartolenia.

Droga do domu po znakach. Najpierw kierunek Kato, później, Żory, Szczejkowice i z powrotem do Rybnika bo nie wiedziałem że Czerwionka leży na północy :( a Orzesza mi nie odnotowali. Ale to dopiero w domu się wkurwiałem, a najpierw trafiłem na dk78 już po zachodzie totalnie bez oświetlenia. Pragnąłem żeby mnie zgarnął jakiś radiowóz...
To było nienormalne, zadupiałem poboczem pod prąd krajową i jakimś cudem jeszcze żyje. Głodny, wyczerpany i spragniony walczyłem z własnymi słabościami. Nie taki był plan. Powoli napędzał mnie niepokój i byłem maksymalnie skoncentrowany. Gdybym nie znalazł w kieszeni słuchawek do telefonu nie wiem czy starczyłoby mi
motywacji. To mi bardzo pomogło, chociaż trochę mogłem oderwać się myślami od tego w jakiej dupie jestem i jakoś się wiozłem.
Kolejny kryzys złapał mnie jak już przytłoczony totalną ciemnością i oślepiony światłami samochodów zobaczyłem znak "Gliwice 23". Aż trudno opisać co wtedy poczułem. Ostatnio tak się czułem kiedy pierwszy raz zostałem w przedszkolu odebrany jako ostatni z grupy...

Kiedy znalazłem się obok Chudowa dostałem takiej mocy że mimo ponad 8 godzin kręcenia utrzymałem średnią ponad 25 do samego domu!

Nadszarpnąłem trochę kondycji z własnej winy ale wyciągnąłem wnioski i przyda się to doświadczenie za kilka miesięcy. Kolejnym plusem jest moje nawrócenie.

Póki co przysiągłem sobie "Nigdy więcej takich spontanicznych wycieczek", miałem szczęście (jak zwykle).

Dalszy ciąg

Sobota, 12 marca 2011 · Komentarze(0)
To już trening. Czyli odstresować się po całym dniu.
Droga do Rudy, dalej do Gliwic i powrót do domu. Nie wspomniałem dzisiaj nic o pogodzie, warunki najprościej - idealne, aż mi morale skoczyło. Darłem jak szalony i w sumie wykorzystałem ten dzień najmocniej jak tylko mogłem. Zaliczyłem pierwszą w tym roku setkę. Fakt że na raty no ale jest i chyba to jeszcze nie koniec. A dopiero co zrobiłem sobie kolację. Dostałem telefon od burżuja i już wiem że jeszcze parę km dobije...

Ogrodzieniec

Niedziela, 29 sierpnia 2010 · Komentarze(0)
Zdjęcia zabrały mi trochę czasu i notkę uzupełnię jutro. Same fotki też zawierają trochę treści.
O 7:30 pierwsza przerwa na Bytomskiej. Paweł chciał przegonić chmury. ostatecznie wyszedł mu "Taniec deszczu"
Postój na Bytomskiej © Jedris



To ruszamy. Drogą krajową 94
Drogą krajową 94 © Jedris



Paweł! Uśmiechnij się !
Uśmiech nr 5 © Jedris



Kamera w akcji
Kamera w akcji © Jedris



Jest banan, jest impreza!
Uwaga ostry pies! © Jedris



Dawaj, dawaj!! Jeszcze 100 metrów :D
Jedno z wielu... © Jedris



Spokojnie, jeszcze tylko 20 km. Podjazdu ;)
@ © Jedris



Żydowska Góra 392 m.n.p.m.
Paweł !? Gdzie my jesteśmy ? © Jedris



No i udało się trafić do celu.
O! I jest ! © Jedris



Z serii. Dawaj, dawaj, rób to zdjęcie bo długo tak nie wytrzymam !!
Ogrodzieniec nam odwalił © Jedris



Jeszcze tylko programowe pakowanie i do Podzamcza.
@ © Jedris



Fantazje Pawełka przed cukiernią. Jedliśmy wczorajsze drożdżówki z serem za 60 gr. Były lepsze od świeżych Zabrzańskich za 2,50zł.
kilometr od celu © Jedris



Z pustym żołądkiem patrzyłem na drzewo śliwkowe ;]
Podoba mi się, mmm. © Jedris



Idealne miejsce na piknik ;]
Idealne miejsce na piknik ;] © Jedris



Marzyłem o tej bułce cały dzień...
Paweł !? Co znowu ? Głodny jestem. © Jedris



Sukces. Taniec deszczu sprowadził ulewe
Zimno, ciemno i deszczowo © Jedris



Tymczasowe schronienie
Tymczasowe schronienie © Jedris



Ostatnie szczyty...
Właź pod górkę i nie marudź. Zrobię Ci fotkę. © Jedris



...I jest zamek w całej okazałości.
Zamek Ogrodzieniec © Jedris



Chciałem tam zostać ale zimno było >
Janosik © Jedris



To może jakieś ognicho :D ?
@ © Jedris



Zdobywaliśmy szczyty...
Zdobywaliśmy szczyty... © Jedris



...Górki...
...Górki... © Jedris



...Murki...
...Murki... © Jedris



...Wzniesienia...
...Wzniesienia. © Jedris


...I panoramki.
...I panoramki © Jedris



Przyszedł też czas na uzupełnienie pustki wewnętrznej. Dobre drewno nie jest złe.
Pizza o średnicy 40cm z litrem coli za 15 zeta. © Jedris




Paweł wykrył Tygrzyka. Objęty ochroną siedmionogi, czaszko insekt.
Kulawy objęty ochroną © Jedris




Szlaki rowerowe zrobiły na nas wrażenie. Było super, nabiliśmy 4 dychy w terenie :]
Szlakiem "Orlich gniazd" © Jedris



Jeszcze dobędziemy go w całości
Mapka całego szlaku © Jedris



Złota jesień.
Złota jesień © Jedris



Robi wrażenie. Zdjęcie zrobione w pośpiechu, cały obszar strzeże ochrona.
Skromna chatka założyciela Algidy. © Jedris

Spontan

Wtorek, 10 sierpnia 2010 · Komentarze(0)
Nic dzisiaj nie planowałem ale wczorajszy dzień nie odbił się bez echa.
Jestem trochę zmęczony, więc najkrócej jak mogę...
Dzień zacząłem o 9:30 z dwu godzinnym poślizgiem na umówione spotkanie. Przynajmniej się wyspałem, a praca nie uciekła. Pomogłem przenieść cioci resztę rzeczy po przebudowie mieszkania. Mogłem zobaczyć salon w całej okazałości po wyburzeniu ściany jak wyglądało to 50 lat temu. Robi wrażenie, jest większy od mojej chaty !:D

Przed obiadem rozjazd, którego potrzebowałem już wczoraj. W godzinach szczytu na drogach grasują w szczególności mongoły. Już nie ruszam się z domu o tej porze! Trasa do Czechowic aż do drogi na Pyskowice i w kierunku Gliwic.

Później spotkanie z Pawłem i droga do Chorzowa. Pętla SC i z powrotem na koper. Wcześniej zaparkowałem z hukiem w pokrzywach. Do tej pory szczypie mnie tyłek. Byliśmy już cholernie wyczerpani, bez jedzenia i picia aż do kranu z magiczną wodą na Maciejowie.
Odliczanie dobiega końca. Nowy amor redbika jest już w drodze i jutro Pawcio będzie się uczył od nowa jeździć na swoim rowerku :D Sam jestem ciekawy jak to działa.

Mazovia 24h

Niedziela, 11 lipca 2010 · Komentarze(2)
"Tango Alfa"

Tango - jako nowicjusz taktyki,
Alfa - jako stan umysłu rozluźnienia i ekscytacji.

Pod taką nazwą zespołu ruszyłem jako singiel.

Trasa prowadziła przez wał przeciwpowodziowy rzeki Narew, następnie odcinek przez łąkę, bagno, drogę szutrową, las, aż po końcowe 5 kilometrów czystej piaskownicy.
Słyszałem nawet że trasa nie była wymagająca ale tu każdy ma swoje zdanie. Może nie zdobyłem szczytu Mount Everest i nie przejechałem równika ale w dupę dostałem!
Ból rąk, nadgarstków, karku, stóp, zmęczenie, wyczerpanie i odparzenia w miejscach styku z siodełkiem.

Mimo to trasę uważam za udaną i przemyślaną. Doznanie zzmęczenia balansowało odczucie że inni też zmagają się z tym samym terenem. Maraton cało dobowy to niezwykła impreza, jednak nie wszyscy poczuli nastrojowy ton zawodów.

Szkoda marudzić na temat organizacji. Mam tylko żal za ujęcie mi okrążenia co
prawdopodobnie spowodowane było usunięciem maty na drugim końcu trasy. Zamieszanie odbijało się również na innych zawodnikach co psuło atmosferę zawodów. Liczne protesty i niedociągnięcia orgów zniechęcają ale niektórzy chyba zapomnieli że robimy to dla samych siebie.
Prawdziwą satysfakcję daje czyste sumienie. Przejechanie łącznego dystansu lojalnie i zgodnie z samym sobą motywuje i zachęca mnie do powrotu w przyszłym roku.

Mówią że droga do sukcesu jest długa i kręta.



Krótko z trasy...

Start z dobiegu (Le Mans). Na początek 7 okrążeń, czyli setka na ex i po makaron. Właśnie tak, to makaron
Lubella świderki napędzał mnie przez całą dobę. Podniecenie wzrastało z ilością okrążeń, jakie dzieliły mnie od talerza makaronu z sosem pomidorowym.

Ruszyłem spokojnie pozwalając brawurowym sprinterom na setkę wystrzelić do przodu. Po wjeździe na wał usiadłem na kole P.Krzyśkowi nr 100 i przez cały wał wyprzedziliśmy 50 oszołomionych speców w robieniu zadymy. Przy wjeździe do lasu pech, mój awangardowy napęd rozerwał gumę. Pan K. został uziemiony. Trochę się speszyłem. Dopiero 10-ty kilometr a panowie już pompują po krzakach.
Pojechałem dalej. Na drugim dopadłem Stivena nr 17 i zaproponowałem współpracę.
Tempo było optymalne dla nas obu, a i miło czas spędziliśmy rozmawiając, za co dziękuję koledze z Felicji. Zgubiłem Stiva na trzecim, bo miał problemy z tylną przerzutką i kiedy myślałem że wszystkie cyrkowe atrakcje
zostały opanowane nagle kolega przedemną - śśślizg, i do rzeki :D
Nie wpadł!! O mały włos! Przejechał się na sam dół razem z bajkiem
Poczułem się jak David Hasselhoff ze słonecznego patrolu zobowiązany rzucić się na ratunek. Wtargaliśmy się do góry i uprzejmie rozstali. To był dopiero spontan :D!
Później było spokojniej i trasa ładnie wyjeżdżona.
Od czasu do czasu jakiś zerwany łańcuch.
Jeden moment zapadł mi w pamięci b.pozytywnie. Na jednym okrążeniu wjeżdżając na wał
uderzyłem kolanem w mostek! Cholerny ból i w ułamku sekundy twarz Stiva.
- O! cześć!
- No hej :]
Zapomniałem co się stało i pojechaliśmy dalej razem.

Za wspólnie spędzony czas dziękuję też Maćkowi nr 220 za zespołowe kręcenie i zjechanie mojego Cube'a z błotem :D
Dzielnie nadrabiał okrążenia za poszkodowaną siostrę. Takie solo w duo. Fajny facio, dowcipny :)


"Sunset"

Największą satysfakcję w trakcie trwania wyścigu odczułem, kiedy zaszło słońce.
Upał zelżał. Wszystkim poważnie ulżyło i tempo wzrosło (marudery zjechały). Przynajmniej ja odczułem to gwałtownie. Uczucie ulgi pozwoliło przetrwać mi całą noc z czego jestem bardzo dumny. Nie spotkał mnie ani jeden nocny kryzys !!

Motywacji nabierałem wyprzedzając i prowadząc peleton. Wku******e czułem przejeżdżając odcinek wału przez który ludzie przechodzili na plażę. Nowi byli ostrożni. Miejscowi znudzeni swoją głupotą złośliwie utrudniali nam przejazd. Jeden dowcipny krzyknął żebym mu oddał rower.
Później już nie zwalniałem (liczyłem że jakiś buc wpadnie mi pod koła). Gorąco pozdrawiam także spacerowiczów. Co z tego, że równolegle poniżej wału biegnie asfalt. Lepiej było oglądać zawodników z bliska, czasem z bardzo bliska, momentami odczuwać porównywalny ból!!
Ech... Fajnie było :)


Ogromne wsparcie otrzymałem od mojej Drużyny A bez której osiągnięcie tego wyniku byłoby niemożliwe!! Dzięki raz jeszcze.


I jeszcze kilka zdjęć:

Trochę liczbowej treści przedstawiającej sprawę. Jak widać największy kryzys dopadł mnie rano kiedy pozwoliłem sobie na dłuższą przerwę. Wypadłem z rytmu i nie byłem już w stanie kręcić dalej. Skończyłem maraton o 11 przed południem.
Okrążenia i czasy © Jedris



Punkt sypialni, serwisu, integracji, jadalni. W skrócie "ssij".
Spanko pod namiotami © Jedris



Czysty i błyszczący ogier. Gotowy do ścigu.
Na klika minut przed startem © Jedris



Ja i mój bodyguard idziemy na start.
Gotowy do staru © Jedris



To był dopiero wałowy podjazd.
Wjazd na wał rzeki Narew © Jedris



Widok z wału. Rzeka Narew.
Widok z wału. Rzeka Narew © Jedris



Znam co najmniej 32 powody dla których warto wystartować w M24h.
Zdjęcie by Kowalski © Jedris



Wschód słońca i moja determinacja.
Na dopingu. "Prodigy"!! © Jedris



Całe życie błądzimy między uczuciami, które nie chcą się w nas wypalić...
8 Całe życie błądzimy między uczuciami, które nie chcą się w nas wypalić... © Jedris



...Podobno tylko nieliczni okazują się odporni...
Pit line. Kontrola sprawności techniczej osprzętu. © Jedris



...Lecz ostatecznie z bólem zawsze walczymy sami.
...lecz ostatecznie z bólem zawsze walczymi sami. © Jedris



Bo nie chciałem zgubić kasku.
Puenta//// © Jedris



Jeszcze tylko drobne czyszczenie.
Szlauchy w dłoń © Jedris



I z dumą mogę wracać do domu.
Mazovia 24h, Wielisyew 10-11 Lipca 2010r © Jedris



To by było na tyle. Do zobaczenia za rok.
Spakowani i gotowi do odjazdu. © Jedris



Kończąc, gratuluję wszystkim śmiałkom i mojej ekipie zmierzenia się z własnymi słabościami, dziękuję za stworzenie atmosfery zawodów
i do zobaczenia za rok ;) Pozdrower.